Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Budżet grozy

0
Podziel się:

Przed rządem stoi problem budżetu 2004 roku. Wyrasta on niczym ogromna góra lodowa, zderzenie, z którą - grozi katastrofą. Przedstawione założenia budzą śmiech, lecz jest to śmiech cynika. U pozostałych świadomych pasażerów tego statku wywołuje on grozę.

Rząd przetrwał wszelkie burze i sztormy z uporem lepszej sprawy kontynuuje kurs na mieliznę. Oczywiście premier Leszek Miller, niczym Krzysztof Kolumb, ma wizję w oczach, wizję krótszej drogi do dobrobytu, tak jak Kolumb szukał drogi do Indii. Problem w tym, że zaledwie 10-15% załogi wierzy w tą wizję skarbów na horyzoncie.

Przed rządem stoi teraz problem budżetu 2004 roku. Wyrasta on niczym ogromna góra lodowa, zderzenie, z którą - grozi katastrofą. Przedstawione założenia budzą śmiech, lecz jest to śmiech cynika. U pozostałych świadomych pasażerów tego statku wywołuje on grozę.

Pozbycie się wicepremiera Grzegorza Kołodki bynajmniej nie oznacza zwrotu w stronę racjonalnych rozwiązań. Rząd nie wykonał nawet najmniejszego zwrotu, chyba że za poważne ktoś wziął okrzyki związane podatkiem liniowym PIT. Sam były sternik odchodząc określił pomysły nowego kierującego Jerzego Hausnera – jako „skok na kasę”. Nie dysponujemy póki co oficjalnymi pełnymi informacjami, jednak i te, które już są ujawnione, wystarczą do analizy.

Budżet jest inny niż dotychczasowe, gdyż zmienia się zakres kompetencji finansowych samorządów lokalnych. Otrzymują one więcej środków, ale i więcej zadań. Środki to już nie tylko przydzielane subwencje, ale partycypacja w podatkach zbieranych na terenie samorządów.

Dlaczego właśnie teraz rząd decyduje się na przerzucanie redystrybucji z budżetu centralnego na rzecz budżetów lokalnych. Chodzi oczywiście o limit zadłużeń. Polskie gminy nie mogą zadłużać się ponad 60% swoich rocznych dochodów. Wiele z nich już dawno wyczerpało ten limit, większość się do niego zbliżyła. Oznaczałoby to, że pieniądze akcesyjne z funduszy europejskich przepadłyby, gdyż gmin nie stać byłoby na wkład własny. Rząd postanowił zwiększyć dochody gmin, tak aby powiększyć limity ich potencjalnych zadłużeń. Oczywiście można spodziewać się prawdziwego „boomu” kredytów i obligacji komunalnych. Gminy, które zmuszone sytuacją już zaczynały racjonalnie gospodarować środkami, znów „zaszaleją”.

Kolejny wydatek, który znika z budżetu to rekompensata na rzecz ZUS za składki II filaru. Prawie 13 mld zł. przestaje być wydatkami a staje się rozchodami budżetu. Różnica faktycznie żadna, ale księgowo to niebo i ziemia. Rekompensata będzie pokryta z przychodów z prywatyzacji, tylko ciekawe co rząd sprzeda aby uzyskać aż tyle pieniędzy. W razie czego pokryje się braki długiem, ale formalnie nie widać rosnącego deficytu budżetowego.

W budżecie nie ma wydatków, które powinny się tam znaleźć, są za to dochody, których nie ma. Mowa oczywiście o rezerwie rewaluacyjnej. Zaplanowano ok. 9 mld zł. dodruku pieniądza. Nie będę oczywiście pisał o genialności tego typu rozwiązań. W przyszłym roku rząd ureguluje także zaległości wobec OFE, co też nie wejdzie do budżetu jako wydatek, ale faktycznie zwiększy dług publiczny o jakieś 15-16 mld zł. Kolejna „rewelacja” to 5% realnego wzrostu PKB i ponad 2% inflacji, co daje ponad 7% nominalnego wzrostu PKB, a więc i planowanych dochodów z tytułu podatków. Skąd się ten wzrost wziął – tego nie wie nikt, poza rządem oczywiście. Jeśli nawet przyjmiemy, że wzrost utrzyma się na poziomie 3% a inflacja 1,5%, to zabraknie w budżecie ok. 3-3,5 mld zł.

Jeśli rząd oczywiście chce ulżyć gospodarce w postaci obniżki jakichkolwiek podatków to musi obniżyć plany wpływów do budżetu. Nie da się bowiem, co dla rządu nie jest takie znowu oczywiste, obniżyć podatków bez obniżania wydatków. Nie da się poprzez obniżenie jednych podatków i podniesienie innych pobudzić wzrostu gospodarczego, z uwagi na naczyniowy charakter gospodarki.

Rząd ogłasza obecnie wszem i wobec, iż jego priorytetem staje się wzrost gospodarczy i walka z bezrobociem. Jednak beztroska w konstruowaniu budżetu każe tym deklaracjom nie dawać wiary. Wzrost będzie owszem ale krótki, po nim nastąpi kryzys gospodarczy zadłużonej i rozchwianej Polski. Przy takiej konstrukcji budżetu grozi nam w 2004 roku dług publiczny w granicach 60% PKB.

Tymczasem pojawiają się pierwsze niepokojące sygnały dotyczące tegorocznego budżetu. Według niepotwierdzonych jeszcze danych deficyt po maju sięga już ponad 60% planu. Nic nie wskazuje też na to, aby po czerwcu nie mogło być 75%.

Po pierwsze dochody z tytułu podatku VAT i akcyzy nie rosną tak szybko jakby sobie tego rząd życzył. Popyt wewnętrzny rośnie zbyt wolno, a na dodatek coraz większa jego część realizuje się w szarej strefie (np. paliwa). Po drugie wpływy z podatku PIT gwałtownie spadły na skutek znaczących odliczeń obywateli. W 2002 roku wszyscy masowo rzuciliśmy się do wykorzystywania ulg i zwolnień – co będzie w 2003 roku, jeśli ma być to ostatni rok z ulgami.

Nowelizacja budżetu za rok 2003 to byłby przysłowiowy gwóźdź do trumny dla tego rządu. A przecież trzeba będzie podjąć decyzję o oddłużeniu służby zdrowia i dofinansowaniu przewozów regionalnych PKP. Podsumowując więc – płyniemy wprost na górę lodową, a kapitan coraz zmienia sternika i twierdzi, że przed nami Indie.

podatki
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)