Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Jest nas tylko 38 175 000 i z biegiem czasu będzie coraz mniej

1
Podziel się:

Pewne zjawiska społeczne (także demograficzne) dzieją się z dnia na dzień wokół nas. Nie jesteśmy w stanie zauważyć ich wpływu na otaczającą nas rzeczywistość z roku na rok. Jednak dłuższa perspektywa czasu pozwala stwierdzić, że właściwie od 20 lat poruszamy się w dół przepaści. Im dłużej nieświadomie lecimy w czeluść, tym bardziej nieodwracalne i katastrofalne mogą być skutki tychże zjawisk społecznych.

Jest nas tylko 38 175 000 i z biegiem czasu będzie coraz mniej

W 2004 roku, pomimo dobrych zapowiedzi i zwiększonej liczby urodzeń w pierwszej połowie roku, znów zanotowaliśmy ujemny przyrost naturalny na poziomie –7 tys. osób. To co prawda nieznacznie lepiej niż w roku 2003, kiedy to ubytek na skutek przewagi zgonów nad urodzeniami wynosił –14 tys. osób, jednak biorąc poprawkę na drugą falę wyżu demograficznego jaka objęła właśnie osoby będące w wieku najbardziej sprzyjającym macierzyństwu, oraz tendencje roku 2004 na świecie – to wyniki są fatalne.

Do tego należy dołożyć ubytek ok. 9 tys. osób na skutek trwałej emigracji, tyle bowiem wynosi saldo migracji 2004. Łącznie więc jesteśmy „do tyłu” –16 tys. osób, co stanowi ok. 0,4 promila ludności. Niby to nie jest dużo i gdyby zdarzyło się raz na kilka lat, to można byłoby taki fakt demograficzny potraktować jako swoisty wypadek przy pracy. Jednak obecnie oczekujemy zupełnie innych efektów demograficznych. W wiek dojrzały, a więc i macierzyński wchodzi pokolenie będące w demografii nazywane drugim powojennym wyżem demograficznym - osoby urodzone pod koniec lat 70-tych oraz w latach 80-tych. Wówczas, w rekordowych latach 1981-84 rodziło się ponad 600 tys. dzieci rocznie, dzieci które obecnie mają 21-24 lata, zaś te urodzone w latach 70-tych właśnie mają dzieci.

Obecne lata powinny więc cechować się znaczącą dynamiką wzrostu urodzeń, gdyż z roku na rok znacząco wzrasta liczba potencjalnych rodziców. Jednak w 2004 roku urodziło się zaledwie 356 tys. osób, w 2003 roku urodzenia wyniosły 351 tys. i były tylko o 5 tys. osób mniejsze. Nie spodziewam się, aby w ciągu najbliższych pięciu lat urodzenia przekroczyły magiczną liczbę 400 tys. urodzeń rocznie, która w latach 80-tych była osiągana często przed upływem trzech kwartałów.

Jeśli chodzi o liczbę zgonów, to w 2004 roku było ich ok. 363 tys., podczas gdy w roku 2003 zgony przekroczyły 365 tys. osób. Mamy więc spadek zgonów o blisko 2 tysiące, wydawałoby się iż jest to fantastyczna wiadomość. Poniekąd jest, jednak nie można z niej czerpać optymizmu na przyszłość. Prawda demograficzna jest w tym przypadku dość brutalna, po prostu w wiek umierania wchodzą osoby, urodzone w latach 1910-1935, których lata dzieciństwa, młodości i dojrzewania przypadły na II wojnę światową. Historia sprawiła, iż większości tych osób pomiędzy nami po prostu nie ma, zmarli tragicznie jako ofiary wojny. Nie ma setek tysięcy wymordowanych na frontach wojny, nie ma kilkudziesięciu tysięcy pokolenia Kolumbów, nie ma setek tysięcy wymordowanych w łagrach i obozach koncentracyjnych. To nie osiągnięcia medycyny, a II wojna światowa paradoksalnie „poprawia” obecnie nasza demografię.

Lecz za 10-15 lat, w wiek umierania wejdą roczniki urodzone tuż po wojnie w okresie 1947-1956. Roczniki wyżu demograficznego. I wówczas gwałtownie, wręcz skokowo liczba zgonów wzrośnie o 200 tys. rocznie a może nawet więcej. Realnym jest stan gdy za 15 lat umierać będzie rocznie dwa razy więcej Polaków i Polek niż obecnie.

A co będzie z urodzeniami za 10-15 lat? W wiek dojrzałości i macierzyństwa wejdzie pokolenie urodzone w latach 90-tych, pokolenie tzw. „depresji urodzeniowej”. Zaś przy tak spadającej dzietności i anty-rodzinnej socjalistycznej polityce urodzenia mogą nawet nie osiągać 250-300 tys. rocznie.

Po co o tym piszę? Po to, aby uświadomić wszystkim, iż pewne zjawiska społeczne (także demograficzne) dzieją się z dnia na dzień wokół nas. Nie jesteśmy w stanie zauważyć ich wpływu na otaczającą nas rzeczywistość z roku na rok. Jednak dłuższa perspektywa czasu pozwala stwierdzić, że właściwie od 20 lat poruszamy się w dół przepaści. Im dłużej nieświadomie lecimy w czeluść, tym bardziej nieodwracalne i katastrofalne mogą być skutki tychże zjawisk społecznych.

I jeśli nic nie zrobimy, to znikniemy z powierzchni ziemi jako naród niczym człowiek wciągany przez bagno. Na tą samą chorobę cierpią zresztą i inne nacje Europejczyków. Oni są w gorszej sytuacji – nie mieli tak potężnego wyżu demograficznego w latach 70-tych i 80-tych. W większości krajów nie było też tak znaczących strat ludnościowych w okresie II wojny światowej. Tylko, że oni ratują się emigracją, która u nas działa niekorzystnie na liczbę ludności. Ta droga jest jednak skuteczna tylko do pewnych granic. Emigracja nie może zburzyć podstaw struktury ludności – dopóki emigranci stanowią mniejszość –wszystko jest w porządku. Jeśli to się zmienia, wtedy następuje „Kosowo”.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(1)
Burgiba
5 lata temu
Popierajcie gejów i lesbijki i całe te wynaturzone towarzystwo to niedługo POlska będzie mieć 30 ml. mieszkańców albo jeszcze mniej !!!