tomidan
/ 213.158.199.* / 2009-08-19 01:29
"Miałam na rozmowie o pracę ,
takiego wykształconego z praktyką przy nadzorowaniu projektów - szkoda ,że nie był w stanie
powiedzieć co to były za projekty , co miały osiągnąć i komu i na co były potrzebne końcowe
efekty." Szanowna Pani, czy to Panią przekonało, że ten człowiek nie wykonywał (by"Miałam na rozmowie o pracę ,
takiego wykształconego z praktyką przy nadzorowaniu projektów - szkoda ,że nie był w stanie
powiedzieć co to były za projekty , co miały osiągnąć i komu i na co były potrzebne końcowe
efekty." Czy to Panią przekonało, że ten człowiek nie wykonywał (w dodatku być może dobrze) tejże pracy i nie posiada rzeczywistych kwalifikacji? Mnie nie przekonuje Pani tok myślenia (jeśli zaszufladkowanie tego człowieka wynika stricte z faktu, że nie pamiętał z głowy detali z poprzednio wykonywanej pracy) - to być może jest to tylko Pani tok myślenia i prawdopodobnie nieświadomość stanu umysłu człowieka oddanego w pełni wykonywaniu konkretnego zadania (zwłaszcza jeśli ma tych zadań wiele i o dużym stopniu różnorodności). To coś innego niż praca menadżera na ciepłej posadce, gdzie jest czas i energia na celebrowanie dzieła oraz końcową refleksję przed udaniem się na zasłużoną regenerację do fitness club, a potem kieliszek Remy Martin i ciekawe lektury i do której po szczęśliwych urodzinach i mniej lub bardziej udanej edukacji nie trzeba było wydobywać się tak, jak Wokulski z piwnicy „U Hopfera”. Jeśli życie jest pełne pasji i wrażeń z ich spełnienia, to pewnie można o tym rozprawiać godzinami i ozdabiać cytatami, które się pochłonęło przy braku własnych rzeczywistych obserwacji... Kurosawa, który często nie umiał komentować znaczenia scen w swoich filmach (robili to za niego krytycy), po ukończeniu „Rudobrodego” nie był podobno w stanie utrzymać w ręce szklanki, nie mówiąc już o jakiś gadkach-szmatkach…
Potrafię przygotować na poziomie native-cookera np. pewne tajlandzkie curry, którego nazwy niestety nie pamiętam. Robiłem wiele różnych rodzajów curry i o ile nie wykułbym na pamięć scenariusza przed prezentacją, to raczej mieszałbym (w garze) improwizując pochodne. W kuchni korzystałem z kajetu, aby wykonać ściśle pewien typ z wielu, które robiłem. Zdarzało się, że "leciałem" seryjnie poszczególne dania (próbując efekt) - szybko, jedno za drugim, póki wielodaniowy projekt nie został zrobiony do końca. Potem szedłem spać. Umię kitować o gotowaniu (tak, by w buzi było mokro i zachciało się jeść ), ale zdarzało się, że dla paru menadżerów restauracji nie nadaję się nawet na kuchcika po nie zdanym "ustnym" (interview) czy "pisemnym" (cover letter i CV, które im się w szablonie nie mieści + brak referrence letter od facetów gustujących w cygarach i kurce z rożna, co uważam wyłącznie za ich sprawę, a nie moją).
Dlatego "spełniałem się" też jako kierownik od ZZL oraz General Affairs oraz tłumacz dwóch obcych zarazem. W ramach GA odbyłem mnóstwo negocjacji w ramach mnóstwa projektów, a w ramach ZZL poza projektami w tym zakresie pisałem także obligatoryjne regulaminy i te nie wynikające z nakazu prawa. I szkoda mi tężyć głowę na wspominki, co tam było, a czego nie. Nie pamiętam też ad hoc całego niezbędnego prawa pracy, w które trzeba kukać i dobrze przy tym rozumieć robiąc w/w numery. A ja zrobiłem je tak, jak moje curry (dokładne detale z głowy pamiętam za to ad. suszaków, bo ostatnio odświeżyłem wiedzę i praktykę). Może gdybym siedział stale w jednym mateczniku, to błyskałbym rzetelną wiedzą o nim i czuł się w nim jak miś. Niestety niestabilny, wariacki rynek pracy zmusza nas roboli i pod-manadżerów do akrobacji przy saltach na kolejne posadki, co niekoniecznie nas pasjonuje, jeśli wymaga to ciągłej i szybkiej pracy od podstaw na tyle, by nie skręcić sobie karku robiąc realnie to salto. To kosztuje zmęczenie, uczy oszczedności sił w tym współczesnym filmie pt. 'Czyż nie dobija się koni?" i niektórzy czasem już bez słów po prostu robią to, co do nich należy. A potem też potrzebują o tym trochę zapomnieć, co nie znaczy, że zrobią to żle, gdy realnie przyjdzie godzina nowej próby. Ale są też inni - tacy bez worów pod oczami, którzy dobrze opowiadają na interview ku satysfakcji np. Pani kadrowej czy innego menagersa miłującego papierowy profil. Znam jednego po MBA, który postanowił po takim wygadanym interview wprowadzić oczywiste uproszczenia w zakładzie - wprowadził 3 niepłatne przerwy na papierosa po 5 minut wieszając swoje nowodyrektorskie obwieszczenie na tablicy, a zmiany wynagrodzeń chciał (przy aplauzie kadry kierowników) omawiać z każdym pracownikiem oddzielnie, by ominąć związki...(Odzyskiwałem też udanie /among others/ elektroniczną forsę lub korektę robót od nierzetelnych zleceniobiorców, nawet, gdy nie ja "prowadziłem" projekt /ale historię tych spraw pamiętam już jak przez sen, choć byłem wtedy bardzo trzeźwy, the tension ran high and I felt completely exhausted/). Przy którymś z zadań i projektów po prostu zabrakło mi już słów...