sewerer
/ 80.48.115.* / 2011-03-29 09:51
"Cała Europa będzie dłużej pracować". Teza jest dosyć ciekawa. A gdzie? Czy tworzone są nowe miejsca pracy, usuwane ograniczenia zdrowotne i wiekowe czy też to znowu puste hasło? Z pewnością dłużej będą "pracować" politycy, bo i dziś trudno im opuszczać intratne, ciepłe i nieodpowiedzialne posadki, patrz; Jerzy Buzek, który zajeździł Polskę swymi idiotycznymi reformami, a z woli Wolaków został europosłem. Problemy finansowe państw nie wynikają z wydajności czy czasu pracy, a z odejścia od zasad zdrowej ekonomii. Parcie na podatek liniowy jest tak silne, że nawet nikomu nie przyjdzie do głowy pomysł, że upadają państwa o właśnie takim podatku. Zapowiadano już wielokrotnie upadek socjalnej Skandynawii, ale jakoś tego nie widzę, natomiast do niedawna pokazywana za wzór Litwa, ma potężne problemy. Czy tak trudno zauważyć, że gdyby w Polsce progresja podatkowa PIT była podobna do skandynawskiej, nie byłoby żadnego problemu z budżetem? Oczywiście nie wyklucza to sekularyzacji majątków kościelnych (zamiast kompletnego bezhołowia ekonomicznego Krk w Polsce), rozsądnej redukcji administracji (redukcja zwiększa bezrobocie, o czym rzadko pamiętamy), zmniejszania współczynnika rozwarstwienia społecznego (tzw. współczynnika Giniego) i budowa klasy średniej, której u nas nie ma. Oczywiście należy natychmiast i w całości zlikwidować OFE, potępiając Buzka i słuchając skomlenia lobbystów takich jak Balcerowicz, patafiany z BCC itp., zbliżając Polskę do rozwiązań europejskich, a uciekając od pomysłów południowoamerykańskich. 23 złote 65 groszy emerytury po dziesięciu najlepszych latach pracy, to wyznacznik, który mówi sam za siebie. Gdyby ta kobieta wpłacała wszystkie składki do OFE przez ostatnie dziesięć lat, miałaby 61 złotych emerytury. Więcej; OFE nie ponosiłoby żadnej odpowiedzialności za jej biedę, a państwo musiałoby sobie z tym problemem poradzić. Wszelkie komercyjne instytucje ubezpieczeniowe przede wszystkim dobrze żyją z ubezpieczeń, a szczęście ubezpieczonego maja głęboko w zadku. Wystarczy mieć głowę szeroko otwartą, gdy zdarzy się powódź. Zjawiają się szybko w mediach hieny z ubezpieczeń i krzyczą, że gdy wszyscy byli (najlepiej obowiązkowo) ubezpieczeni, mieliby dzisiaj eldorado. Nie ma ich przy tych, którzy rzeczywiście byli u nich ubezpieczeni. Czekają aż wody opadną, a poszkodowani zabezpieczą lub wyremontują obiekty. Wtenczas się zjawiają i minimalizują swe straty. Przykład? W telewizji widziałem właściciela sali weselnej, ubezpieczonej na 700 tysięcy, kompletnie zniszczonej, który dostał odszkodowanie od firmy 9600 złotych.