Na giełdach nastroje zdecydowanie się pogarszają. W środę do impasu w sprawie limitu amerykańskiego zadłużenia doszły złe dane o zamówieniach na dobra trwałe. Przecena uległa przyspieszeniu.
Rynki wciąż czekają na rozstrzygnięcia patowej sytuacji za oceanem. Choć mało kto wierzy, że politycy nie dojdą do porozumienia, chętnych, by postawić na to większy kapitał brakuje. Dlatego indeksy powoli idą w dół.
Na giełdach wciąż dominują niedźwiedzie. Jedynie początek wtorkowej sesji dawał nadzieję na powstrzymanie spadków. WIG20 zdołał uchronić się przed zejściem poniżej 2700 punktów.
Inwestorzy poddawani są presji tych samych czynników. Amerykańskiej przepychanki o limit zadłużenia i reakcji na działania agencji ratingowych wobec Grecji. Warszawska giełda wciąż razi słabością.
Brak porozumienia w sprawie limitu zadłużenia amerykańskiego budżetu miał decydujący wpływ na nastroje inwestorów. Swoje dołożyły też agencje Moody's i Fitch, obniżając rating Grecji.
Odliczanie czasu do doraźnego rozwiązania problemu amerykańskiego zadłużenia może być bardzo nerwowe. Porozumienia między politykami wciąż nie ma a czasu jest coraz mniej. Inwestorów czekają trudne sesje.
Powtarzane w giełdowych komentarzach opinie o wakacyjnych obrotach i inwestorach wyjeżdżających na urlop bywają trafne w pojedynczych przypadkach.
Reakcję rynków po europejskim szczycie można uznać za racjonalną. Grecy są szczęśliwi. Dawcy pomocy frasują się, czy ich pieniądze nie pójdą na marne. Amerykanie czekają na werdykt w sprawie zadłużenia.
Negocjacyjny horror w odcinkach pod tytułem jak uratować Grecję i stracić przy tym jak najmniej pieniędzy wreszcie się zakończył. Jednak problemy pozostały, bo pieniądze trzeba będzie wyłożyć, a efekt wcale nie jest gwarantowany.
W środę mieliśmy dziwną sytuację, gdy w Paryżu i na parkietach krajów grupy PIIGS panował nastrój fiesty, natomiast inwestorów we Frankfurcie i na Wall Street najwyraźniej paraliżowały obawy związane z amerykańskim i greckim zadłużeniem.
Indeks naszych blue chipów już drugi dzień z rzędu próbuje odrabiać straty, jednak bykom wyraźnie brakuje kondycji, by poranne zwyżki dowieźć do końcowego fixingu.
We wtorek nie brakowało powodów do optymizmu na Wall Street. Lepsze dane z rynku nieruchomości, dobre wyniki firm i rysujący się postęp w rozmowach o limicie zadłużenia to mieszanka, która spowodowała spore wzrosty indeksów.
Wtorek przyniósł odreagowanie na większości europejskich parkietów. Dobre nastroje podtrzymała Wall Street. Warszawska giełda niewiele na tym skorzystała.
Patrząc na poniedziałkowe prawie 4 proc. spadki w Budapeszcie, można się nie przejmować. Ponad 2,5 proc. zniżka w Warszawie to już zmartwienie. Sięgające 2 proc. tąpnięcie w Paryżu i niewiele mniejsze w Londynie dają jednoznaczny obraz sytuacji na rynkach.
Poniedziałek nie przyniósł żadnych nowych negatywnych informacji. Mimo to i tak już spory pesymizm, panujący wśród inwestorów, jeszcze przybrał na sile. Skala przeceny robi się coraz bardziej poważna.
Inwestorzy nie mogą liczyć na spokojny handel w najbliższych dniach. Większość problemów nadal czeka na rozwiązanie. Wątpliwe, by czwartkowy szczyt unijnych przywódców przyniósł przełom.
Związek z bankiem może przynosić zyski. Jest na to kilka sposobów.
Mimo wyhamowania wzrostu cen, realne zyski z lokat czwarty miesiąc z rzędu są poniżej zera. Średni rzeczywisty zarobek na rocznych depozytach wyniósł w czerwcu minus 0,34 proc.
Instytucje finansowe rozwijają bankowość mobilną i zabiegają o miłośników nowych technologii.
Inwestorzy mają powody do zmartwień, choć tęsknią już pewnie za zyskami. Lato ich nie rozpieszcza. O Grecji i Włoszech mówią nie w kontekście miłych wakacji lecz nieprzyjemnej sytuacji na rynkach.
W środę słowa Bena Bernanke część inwestorów odczytała jednoznacznie jako zapowiedź kolejnej rundy pompowania pieniędzy. W czwartek równie jednoznacznie zostali oni uświadomieni, że byli w błędzie.
Indeksy na naszym kontynencie przez cały dzień traciły na wartości. Pesymizmu nie były w stanie przełamać nawet rosnące w pierwszej fazie handlu wskaźniki na nowojorskim parkiecie.
Inwestorzy na Wall Street za dobrą monetę wzięli deklarację szefa Fed o możliwości dalszego stymulowania gospodarki. Zmartwili się jednak patem w sprawie podniesienia limitu zadłużenia USA i bilionowym deficytem budżetu w tym roku osiągniętym już w czerwcu.
Środa przyniosła rynkom chwilę oddechu, jednak o zmianie nastawienia trudno mówić. Po wtorkowym rekordzie siły franka przyszedł czas na złoto. Na ryzyko wciąż nie ma zbyt wielu amatorów.
Po trzech bardzo dynamicznych i nerwowych sesjach inwestorom przydałby się choć dzień wytchnienia. Nie ma jednak gwarancji, że będzie to właśnie dziś. Głośno robi się o kolejnych krajach grupy PIIGS.
Wtorek przyniósł kontynuację przeceny. Dotknęła ona w równym stopniu giełdy we Frankfurcie i Paryżu, jak i nasze indeksy małych i średnich firm. WIG20 obronił się przed głębszym spadkiem.
Gra tymi trzema kartami toczy się już od dłuższego czasu. Odkrycie każdej z nich przynosi ten sam obraz nadmiernego zadłużenia i deficytu. Inwestorzy z coraz większym niepokojem patrzą, co jeszcze Europa i świat mają w rękawie.
W poniedziałek giełdy znalazły się pod presją doniesień o kłopotach Włoch, które bez przyjęcia restrykcyjnego budżetu może czekać powtórka scenariusza greckiego.
Dziś rozpoczyna się sezon publikacji wyników amerykańskich firm. Rozstrzygające dla giełdowej koniunktury będzie nie to, czego dokonały one w poprzednich miesiącach ale to, czego spodziewają się w przyszłości.
Dobre dane z amerykańskiego rynku pracy wyraźnie poprawiły nastroje na giełdach. Kluczowe informacje nadejdą jednak w piątek. Wówczas okaże się, czy optymizm nie był przedwczesny.