Też Mama
/ 91.235.238.* / 2015-05-14 16:38
MamoPrzedszkolaka moje dziecko chodzi do prywatnego przedszkola i tu wszyscy rodzice pracują. A jednym z kryteriów naboru dziecka do państwowego przedszkola jest praca zawodowa obojga rodziców, potwierdzona zaświadczeniem od pracodawcy.
Moje dziecko przestało chorować kiedy wymogłam na pracownikach przedszkola dopilnowania, żeby dziecko zjadało wszystkie posiłki (bo od września do listopada schudło 15% swojej wagi), spało tyle ile potrzebuje i nie było budzone na podwieczorek - zawsze może zjeść go później oraz w tygodniu, w którym wraca po chorobie nie było wyprowadzane na dwór. I tak skończył się dwumiesięczny maraton z 3 antybiotykami. I nie przeszkadza, że kolega z gilem do pasa wypluwa płuca. Dziecko właściwie zaopiekowane ma lepszą odporność. To, że maluch choruje, to nie wina "złych, leniwych" rodziców, którzy prowadzą do przedszkola chorego malucha (każdy musi pilnować pracy, a nie każdy ma pomoc do dzieci, na którą go stać; sami też chodzą chorzy do pracy), a wtłaczania dzieci w ramy wymyślnych podstaw programowych, gdzie nie liczy się dobro dziecka, a realizacja urzędniczego wymysłu, że codziennie 2 godziny na dworze, drzemka godzinę, itd. Przedszkola prywatne są bardziej chętne do współpracy w tym względzie. A zyskują na tym tylko dzieciaczki.
Dlatego, chociaż moje dziecko dostało się od nowego roku szkolnego do państwowego - nie poślę go tam - bo opłaty porównywalne z prywatnym, bo mimo że nie wolno wołać od rodziców dodatkowej kasy za zajęcia dodatkowe -robi się to manewrując na granicy prawa, ściągając haracz przez Radę Rodziców, ponadto większe grupy i brak elastyczności w odpowiedzi na potrzeby dziecka. Ot, taki socjalistyczny skansen, który pamiętam ze swojego dzieciństwa sprzed blisko 40 lat.