matka 4
/ 91.235.238.* / 2015-12-02 11:04
Jestem matką czworga dzieci. Tworzymy pełną rodzinę. Nie obrażaj mnie. Nic nie ciągnę od państwa. Potrafię jedynie wypruwać sobie żyły, żeby starczyło na życie, na mieszkanie (tak na kredyt, bo trzeba gdzieś mieszkać), żłobki, przedszkola prywatne, bo państwowe są dla samotnych i moje dzieci się nie dostały. Szkoła też prywatna (na szczęście bezpłatna, bo na prawach publicznej) z konieczności, bo nauka na 4 zmiany w publicznej skutecznie dezorganizuje życie rodzinne. Leczenie prywatne, bo na korzystanie z państwowej i tak szans nie ma. Wielomiesięczne kolejki do specjalistów - kto ma na to czas i zdrowie?
Karta dużej rodziny to tylko dodatkowy gadżet w portfelu, bo jej zastosowanie w codziennym życiu - właściwie żadne. Zniżki są na takie usługi i przedsięwzięcia, z których i tak się nie korzysta, bo nie są rzeczami pierwszej potrzeby i wymaga to zainwestowania środków finansowych, których nie może zabraknąć na podstawowe potrzeby.
Szumnie wprowadzane lokalne karty dużych rodzin, to najczęściej fikcja. Podwarszawskie Ząbki na stronach internetowych mają wpisany cały katalog zniżek, co z tego, skoro i tak nie można z tego skorzystać w praktyce, bo np. żeby skorzystać z ulgi 50% na dodatkowe godziny (powyżej 5 bezpłatnych) w przedszkolu państwowym (i płacić 50 gr zamiast 1 zł) najpierw należy się tam dostać (a pierwszeństwo mają samotne matki i dzieci niepełnosprawne), zajęcia sportowe organizowane przez miejscowy MOSiR dla dzieci - ulga 50%, co z tego skoro chcąc z tego skorzystać okazuje się, że większość zajęć "wiszących" na stronie int. MOSiR-u nie podlega pod ulgi, bo wiszą tylko gościnnie. Po dalszym śledztwie okazuje się, że prawdopodobnie tylko boks jest ten sposób współfinansowany. Jeżeli dziecko posyłasz na piłkę nożną, dżudo, badminton, to finansujesz to w całości. Owo ciągnięcie z państwa przez rodziny wielodzietne to mit. Nie wiem komu zależy na takim zakłamywaniu rzeczywistości. Nie mam czasu ciągnąć od państwa, bo zapieprzam na etacie, łapię dodatkowe zlecenia po godzinach, śpię po 3-4 godziny na dobę (bo czas dla dzieci też trzeba mieć). Mąż podobnie. Może jesteśmy frajerami, bo nie potrafimy się ustawić właściwie, żeby ciągnąć od Państwa?
500 zł na dziecko? I tak na pierwsze nie będzie nam przysługiwała, a kreatywność ludzi władzy zapewne zadba o nas w tak, by nie przysługiwało również na kolejne dzieci.
Także droga przedmówczyni: umiesz liczyć - licz na siebie. Niepewność jutra była, jest i będzie. Chcesz mieć więcej dzieci - miej dla siebie. Znajdź sposób, by starczało Ci niezależnie od tego czy władza da czy nie da zasiłku na dziecko.
Jeżeli rzeczywiście wprowadzą taki zasiłek, to wreszcie pojedziemy na wakacje, wyślemy na obozy lub kolonie wszystkie dzieci. I być może mniej będziemy dorabiać po godzinach. Będzie więcej czasu na sen.