W USA istnieje wiele startupów, które wykorzystują "dzielenie się zyskami" do zatrudniania ludzi za 1/2 rynkowej pensji. Np. biorą takiego programistę i płacą mu $70 tys. zamiast rynkowego $140 tys. rocznie, ale w zamian za różnicę dają np. 5% udziałów w firmie w postaci opcji na
akcje wycenionych po jakiejś śmiesznej cenie typu $0.10. Nie dajcie się omamić. Te udziały w większości przypadków są warte zero, bo dopóki firma nie wejdzie na giełdę lub nie zostanie kupiona przz większą korporację i tak nie można ich sprzedać, a kiedy już to się stanie to z 5% zrobi się 0.05%, bo pula udziałów może się zwiększyć. No i prawdziwi inwestorzy mają tzw. "preferred stock", a pracownik ma tylko zwykłe udziały tj. common stock. Dlatego ja zawsze takm firmom na rekrutacji mówię - zgoda, ale płacicie $140 tys. oraz 5% udziałów. Te 5% to tylko taki kupon totolotka. Jak jakimś cudem firmie się uda przebić i wejdzie na giełdę np. z ceną akcji $20, to kupię sobie za to willę z basenem, a jak nie, to trudno i tak zarobiłem uczciwą wypłatę.