Niezależny Audytor
/ 185.80.162.* / 2015-10-27 08:46
Zdaniem Andrzeja Kubisiaka sposobem na zniwelowanie różnic w poziomie bezrobocia w różnych regionach jest większa mobilność Polaków.
Oto przykład "specjalisty" i poglądów, dzięki którym PO przegrała wybory. Zwiększać mobilność? czyli zmuszać ludzi, aby opuszczali swoje rodzinne wsie, miasteczka czy miasta powiatowe i wynosili się do Warszawy lub innego wielkiego miasta, gdzie deweloperzy zrobią na nich kokosowe interesy. Bo niby dla kogo był adresowany program Mieszkanie dla Młodych? Dlaczego w pierwszej wersji MdM było realizowane tylko w 5 największych miastach a młodzi mogli kupować tylko nowo wybudowane mieszkania od deweloperów?
O tym, że z bezrobociem trzeba walczyć, wiemy wszyscy. Tyle, że powinno zaistnieć coś, co przez ostatnie 8 lat nie istniało - polityka gospodarcza i polityka rozwoju regionów ZNISZCZONYCH po 1989 roku. Łatwo było likwidować lokalny przemysł pany Balcerowiczowi, ale zaproponować w to miejsce inne miejsca pracy - nie było komu. Od tego nie uciekniemy - inaczej zginą nam setki gmin i dziesiątki powiatów.
Zamiast "szkoleń i staży" w hipermarketach potrzeba programu dofinansowywania inwestycji w mały, lokalny przemysł, inwestycji, które tworzyłyby nowe miejsca pracy. Podobnie potrzebna jest kontrola wydawania funduszy europejskich - ile do cho...ry zbudujemy jeszcze świecących pustkami ścieżek rowerowych, aquaparków czy lotnisk? Te pieniądze powinny generować zysk na przyszłość a nie koszty!
Autostrady są potrzebne, nikt o zdrowym rozsądku temu nie zaprzeczy. Ale inwestycje w infrastrukturę nie mogą polegać li tylko na tym, aby mieszkańcy największych miast mieli dobry dojazd nad morze czy do Zakopanego. Potrzebna jest odbudowa zniszczonych i zaniedbanych dróg lokalnych, aby możliwe było wycofywanie inwestycji przemysłowych z wielkich miast na tereny Polski B czy C. Znam takie obszary w Polsce C - np. przygraniczne tereny w byłym jeleniogórskim, gdzie pociąg nie dojeżdża od lat a droga "powiatowa" to trzeciorzędna droga z pierwszorzędnymi dziurami. I co z tego, że są tam obiekty poprzemysłowe, które czekają na jakiegoś gospodarza niszczejąc, i z roku na rok zbliżają się ku ruinie? Żaden TIR tam nie dojedzie, bo za wąsko, a i ograniczenia tonażu. Trudno oczekiwać, że znajdzie się inwestor chętny do ich przejęcia, wyremontuje budynki (albo zbuduje nowe) wprowadzi maszyny i stworzy kilkanaście czy kilkadziesiąt miejsc pracy. A są to gminy, gdzie zatrudnienie ogranicza się do urzędu gminy, szkoły, ośrodka zdrowia, stacji benzynowej, kilku sklepów i kilkunastu gospodarstw rolnych. Najbliższe "wolne" miejsca pracy? Oddalone o kilkadziesiąt kilometrów, ale pociągu czy PKS-u brak...
Możemy takie najbiedniejsze części Polski zniszczyć do końca, zlikwidować, zamknąć. Tylko czy na tym ma polegać ROZWÓJ?
Pora na zmiany - likwidować miejsca pracy w Warszawie a tworzyć w Polsce powiatowej. Zamiast tych wspaniałych agencji konsultingowych, które kombinują jedynie, jak swoim klientom pokazać kolejną lukę, dzięki której można w Polsce nie płacić podatków.
Na koniec chciałbym odpowiedzieć niejakiemu Kaymakk'owi: mam porównanie w "obsadzie" stanowisk w urzędach w Polsce i w Niemczech, przynajmniej w działce, w której pracuję - w ponadnarodowych projektach europejskich. Chciałbym, aby w Polsce personel projektu liczył sobie tylu specjalistów, ilu jest w Niemczech. Bo, niestety, jest odwrotnie: na 3 lub 4 pracowników w Niemczech strona polska wystawia 1 pracownika. Od Niemca nikt nie wymaga, by znał polski czy czeski - gwarantuje się mu tłumacza. U Czechów jest podobnie. Polski pracownik projektu musi być specjalistą, tłumaczem, księgowym a nawet i kierowcą. Niestety, nasze urzędy nawet i w tej działce stosują wyzysk pracownika.