Farlander
/ 83.28.222.* / 2013-07-31 21:54
Obecnie jedynym wyjściem na uwolnienie kraju od długu publicznego i obciążeń bankowych jest właśnie nic innego jak wydrukowanie złotówek oraz ewentualne ogłoszenie niewypłacalności.
Jeśli ilość pieniędzy jest mniejsza niż ilość całkowitego zadłużenia to kraj automatycznie staje się bankrutem. Tego zadłużenia nie da się spłacić przy tej polityce monetarnej. By to wyjaśnić musiałbym napisać tu cały elaborat, jednak opiszę tyko ogólniki.
pieniądz M1: 500 mld PLN
zadłużenie publiczne: 950 mld (280 mld zagraniczne)
zadłużenie prywatne: 530 mld
Jeśli nadrukowalibyśmy więc dodatkowe 1480 mld PLN inflacja skoczyłaby do około 300%, kurs USD/PLN 9,50, paliwko po 16,50, chleb za 8,00 itd.
Jeszcze byłoby śmieszniej gdyby społeczeństwo nie uznało pieniądza elektronicznego czyli depozytów na żądanie, a preferowałoby tylko gotówkę, której teraz w obiegu jest 110 mld PLN. Wtedy musiano by dodrukować następne 400 miliardów złotych dochodząc do kwoty 1880 mld :) Inflacja w drugim wypadku wyniosłaby 1700%.
Tak się dziwnie składa, że w tej sytuacji następuje zjawisko zwane parytetem gospodarczym. Czyli wielkość produkcji, PKB (obecnie 1800 mld) jest przełożona na ilość pieniędzy w obiegu, a społeczeństwo od tej chwili może zarządzać całym zyskiem (a przynajmniej tak sądzi). Jak nietrudno się domyślić dzisiaj Polacy zarządzają marnymi 30%-50% wartości całego PKB. Resztę siły nabywczej złotówki posiadają banki oraz zagraniczni i prywatni inwestorzy...
To jest odpowiedź na pytanie dlaczego Polacy są kilkakrotnie biedniejsi od mieszkańców krajów Europejskich. Dla potwierdzenia powyższej tezy można sprawdzić co by się stało po spłaceniu wszystkich długów na chwilę bieżącą:
Czyli z nowej emisji 950 mld idzie na spłatę zadłużenia, 530 mld na spłatę banków i z całej puli 1880 miliardów złotych zostaje nam marne 400 miliardów. Licząc tylko same zadłużenie zagraniczne (280 mld + 530 mld) Polacy dysponowaliby 990 miliardami złotych uprawniającymi ich do udziału w 55% produkcji, resztę 810 miliardów przejąłby ktoś inny.
Czy rozumiecie te proste wyliczenia? Jeśli Polska byłaby jednym wielkim sklepem, połowa asortymentu zostałaby opróżniona przez obcokrajowców. A połowa PKB to cholernie dużo. Wycena całego kraju szacowana jest na około 1 100 mld, natomiast wycena prywatnego majątku Polaków jest ponad dwa razy większa.
W związku z czym by nie pozwolić zagranicznym graczom przejąć majątku narodowego niezbędne byłoby również ogłoszenie niewypłacalności całego kraju a wszystkie wyemitowane pieniądze przekazać społeczeństwu w sprawiedliwy sposób. Więc mimo ogromnej inflacji nikt by nie stracił. W późniejszym okresie można by przeprowadzić denominację np. 1:10 wracając do wcześniejszych cen i zarobków.
Takie rozwiązanie oznaczałoby oczywiście natychmiastowy koniec bankowej i jakiejkolwiek innej lichwiarskiej działalności na terenie kraju.
Następnie "wystarczyłoby" zmienić ustawę i zapis w konstytucji o NBP i zobowiązać go do emisji pieniądza przy zachowaniu parytetu gospodarczego bezpośrednio dla obywateli, np. przez dywidendę społeczną.
Od tego momentu Polacy posiadaliby prawie 100% siły nabywczej swojej waluty w związku z czym zdecydowanie większa ilość rocznej produkcji PKB trafiałaby bezpośrednio do krajowych konsumentów. I chociaż inflacja osiągnęłaby niespotykane pułapy od 1989 to w bardzo krótkim czasie Polacy bogaciliby się prawie dwa razy szybciej niż dotychczas. Podtrzymany zostałby ewentualnie wykup obligacji dla zagranicznych inwestorów w celu ustabilizowania sytuacji geopolitycznej i okiełznania paniki.
Jeśli elita finansowa "nie pozwoli" nam na dodruk brakujących pieniędzy to oznacza, że nie posiadamy jako kraj suwerenności pozostając finansowymi niewolnikami. A przynajmniej do czasu resetu globalnego systemu finansowego.