Ku pokrzepieniu serc :-)))
"Lepiej nie mówić, ile straciłem
Paweł Rzekanowski, Toruń2008-01-16, ostatnia aktualizacja 2008-01-16 20:52
Kiedyś zobaczyłem scenę w "M jak miłość". Młody chłopak przy laptopie, coś tam poklikał i już. Rekin giełdowy. Miał świetne auto, Cichopek go podziwiała. Geniusz. Ktoś, kto to wymyślił, nie ma pojęcia o giełdzie
Robert nie sprawia wrażenia załamanego tym, że indeksy polskiej giełdy są od tygodni ciągle czerwone. Raczej jest niepewny. Nie chce ujawniać nazwiska.
Informatyk przed czterdziestką, po szkole średniej wyjechał do Warszawy na studia i tam został. Pochodzi z niewielkiego miasta w Kujawsko-Pomorskiem.
- Nie wszyscy muszą wiedzieć o moich pieniądzach. Warszawa daje anonimowość, bo kiedy idzie się ulicą, to pewnie co druga osoba jakoś odczuwa to, co dzieje się na giełdzie. Ale w małych miastach jest przeświadczenie, że jeżeli ktoś gra na giełdzie, to od razu musi być bogaczem.
W giełdę zainwestował - wraz z żoną - 40 tys. zł. Prezent ślubny, efekt zrzutki całej rodziny. Pieniędzy nie wydali, bo już po studiach mieli pracę w Warszawie. Ale nie było sensu, żeby leżały na koncie. - Nadwyżek nie można przejadać - mówi.
Tym bardziej że Robert odkrył nową pasję. - Zaczęło się od internetowych gier giełdowych. To miała być zabawa - wiadomo, że jak ktoś lubi komputery, to lubi też liczby, wykresy, analizy. No i mnie wciągnęło. Zdziwiłem się, widząc, że mam wirtualny zysk. Później jeszcze go powiększyłem. W zasadzie grałem w ciemno, bo nie miałem pojęcia o tym, co to jest prawo poboru czy prawa do akcji.
40K na początek
Dla kogoś z zewnątrz nie jest to łatwe. Jak ktoś usłyszy o analizie technicznej, ustalaniu TKO - teoretycznego kursu otwarcia, albo będzie musiał korzystać z Metastocka do analizy wykresów, może się zniechęcić.
Zaryzykował i zaczął grać w realu, jak mówią ci, którzy przechodzą z gry wirtualnej w rzeczywistą. - Miałem 40 tys. zł. Czyli 40K, tak to się określa w mowie giełdowej. Czułem się trochę dziwnie na początku. Jak widzisz, że w ciągu dnia zarabiasz tyle, ile wydajesz przez tydzień, robi się ciepło.
Wtedy był przeciętnym graczem, ale miał szczęście. A właściwie dobrego informatora. Szło świetnie. Robert: - Trzeba wyprzedzać koniunkturę. Miałem w portfelu spółkę, którą kupiłem, gdy dobrze rokowała. Na niej zarobiłem kilkakrotnie. Później dalej inwestowałem.
Kiedy przeprowadzili się z żoną do większego mieszkania, dużą część raty kredytu spłacał z zysków z giełdy. Inaczej wydawaliby praktycznie całą pensję żony - 3,5 tys. zł.
Im większy zysk, tym większe plany na jeszcze lepsze inwestycje. - Dzień to dla mnie teraz analizy notowań, prognozy, informacje. Masz często włączony w domu TVN 24? Ja już nie, przełączyłem się na biznesowy TVN CNBC. Gospodarka ważniejsza niż polityka.
Karkosikiem nie będziesz
- Można żyć z giełdy? - pytam.
- Zależy, co przez to rozumieć. Patrz na oczekiwania. Jeśli liczysz na to, że inwestując na giełdzie, będziesz drugim Karkosikiem albo Sołowowem, nie masz szans. Oni zrobili duże zyski, bo mieli też duże pieniądze. Wiesz - patrzą na wykres, ziewają i mówią: "Straciłem 200 mln, ale nie ma powodów do zdenerwowania". Bo mają zaplecze, rezerwy.
Ale jak jesteś taki - nazwijmy to - "powyżej przeciętny", to życie z giełdy będzie dla ciebie oznaczało zupełnie coś innego. Wiesz, żyje się świetnie - pieniądze same pracują na ciebie. Tyle że jak nie masz zaplecza, to są wieczne nerwy. Teraz wiem, że jeśli mam kilkadziesiąt tysięcy złotych i liczę na utrzymanie się na giełdzie z tej kwoty, to jest praktycznie nie do zrealizowania. Za dużo rzeczy nie jest zależnych od ciebie. Idziesz do pracy i wiesz, że jeśli będziesz zapier... to może ktoś to zauważy i da ci sensowną podwyżkę. A na giełdzie? Chwilami loteria.
Ile czasu można spędzić, gapiąc się w monitor? Wiecznie tylko faszerowanie głowy opiniami, przewidywaniami, sprawdzanie notowań. Kiedyś padło mi łącze internetowe, akurat w momencie, kiedy musiałem porównać kilka wykresów. Myślałem, że komputerem trzasnę o podłogę.
Teraz intuicja
W ostatnich tygodniach dla Roberta najważniejsze były wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. - Polska właściwie mnie przestała interesować. Liczyły się wyniki amerykańskiego rynku pracy, rosnąca cena ropy. Bush przyznający, że gospodarka ma problem. Patrzyłem na wykresy ze Stanów i czułem, że za chwilę będzie zawał u nas.
I stało się. Indeksy lecą na łeb na szyję, inwestorzy nerwowi i niepewni. - Dla mnie to coś nowego. O hossie i bessie stulecia z połowy lat 90. wiedziałem tyle, co nic.
Dziś już wie, że stracił. Ile? - Lepiej nie mówić. Dla mnie sporo. Przykład to Mostostal. Miałem w nim większość portfela. Ten skrót - MSX - już będzie mnie chyba prześladował. Kupiłem rok temu wiosną. Cena szła w górę. Ja brałem średnio za 11 zł. A teraz? Jak spadła do 5 zł, stwierdziłem, że nie warto się pozbywać. Trzymam. Teraz kurs to niecałe 4 zł. Drozapol to samo - od października zleciał o połowę. Tu w Warszawie raczej nie, ale gdzieś dalej od niej, miałbym z tego kawał domu.
Sprawia wrażenie zniechęconego. - Z czego teraz spłacasz kredyty? - pytam.
- Do giełdy podchodziłem spokojnie. Wiedziałem, że kiedyś się na tym można wyłożyć. Nie inwestowałem wszystkich oszczędności. Żelazna zasada - zostaw rezerwę, nawet jeśli ceny rosną. Wracamy do punktu wyjścia - spłacamy kredyt z tego, co zarobimy. Teraz zacznie się roczne zaciskanie pasa.
Roczne, bo tyle według niego giełda nie będzie przynosiła zysków. - Ale jak słyszę opinie, że może nawet dwa lata, to ręce opadają. Zostało mi 30 proc. tego, co miałem dziesięć miesięcy temu - mówi Robert.
Akcji nie sprzedaje. Chce przeczekać bessę. - Analizy są już do dupy, trzeba zdać się na intuicję. Nadzieja w Unii Europejskiej. Tak czy inaczej będziemy gonić tamte standardy. Giełda też w końcu wzrośnie. Najlepiej teraz byłoby kupić jakąś stabilną spółkę i wyjechać na parę lat. Gdzieś gdzie nie ma wiadomości i internetu. Wróciłbym i zobaczył. Spadki też kuszą. To dobry czas dla tych, którzy lubią ryzyko. Jak ktoś dobrze kupi teraz i przetrzyma jakoś rok, może więcej, to będzie naprawdę bogaty - przewiduje Robert.
Wspomina historię znajomego. Mówi tak, jakby w niej widział nadzieję. - Jego rodzice grali na giełdzie mniej więcej dziesięć lat temu. Zainwestowali prawie wszystko, co zostało im z czasów, kiedy ojciec pracował w Niemczech. Mieli jakieś 90 tys. zł. Po spadkach zostało im trochę ponad 20 tys., więc wycofali cały kapitał. Kupili za te pieniądze jakieś obligacje, pozakładali lokaty i zarobili na tym raptem kilkanaście tysięcy. A mój znajomy sprawdził rok temu, co byłoby, gdyby cierpliwie poczekali. Kilkaset tysięcy złotych.
Robert nie ma zamiaru też sprawdzać za parę lat, co by było gdyby.
Źródło: Gazeta Wyborcza"