"czuję opiekę jego, bo daje mi znać mailowo jak zarządzać portfelem" , zupełnie jak śnieg w lipcu,
jeden z dzienników w rubryce "dlaczego tak drogo" opisuje specyfikę polis inwestycyjnych.
"W zamian za możliwość elastycznych zmian w sposobie inwestowania pieniędzy - możesz w każdej chwili zamienić inwestycję w
akcje polskie na np. te z giełdy w Hongkongu albo Rio de Janeiro, nie płacąc przy tym żadnych podatków - musisz zobowiązać się do płacenia składek przez co najmniej dziesięć lat. Jeśli wypłacisz pieniądze wcześniej, zapłacisz tzw. opłatę likwidacyjną.
Firmy ubezpieczeniowe kuszą perspektywą sowitych zysków. Obiecują przeciętnie 7-8 proc. rocznych zysków, pokazują najróżniejsze symulacje, z których wynika, że wpłacając po 200 zł miesięcznie, będziesz miał za 30 lat dodatkowy kapitał na emeryturę sięgający 280-290 tys. zł. Oczywiście wszystko przy założeniu dość agresywnej tzw. alokacji składek, czyli przeznaczaniu prawie wszystkich pieniędzy na inwestycję w akcje, a tylko niewielkiej części w obligacje, i to wcale nie w te najbezpieczniejsze (bo emitowane przez firmy, a nie przez rządy).
Jest tylko jeden problem. Te średnioroczne 7-8 proc. zysków to niestety miraż, który zniknie niczym fatamorgana, jeśli policzymy, ile kosztuje utrzymywanie takiej polisy inwestycyjnej. Niestety, prowizje są wysokie, bo kolejka tych, którzy muszą się pożywić z twoich pieniędzy, jest długa. Pierwsze miejsce zajmuje w nich agent ubezpieczeniowy, który namówił cię do podpisania umowy z firmą. Za nim w ogonku stoją zarządzający funduszami inwestycyjnymi, do których ostatecznie trafiają pieniądze wpłacane przez ciebie. Swoje musi zarobić oczywiście sam ubezpieczyciel.
Każda polisa inwestycyjna ma inną siatkę opłat, ale ich struktura jest wszędzie podobna. Od każdej twojej wpłaty jest pobierana tzw. opłata administracyjna wynosząca średnio 10 zł, niezależnie od tego, ile co miesiąc wpłacasz pieniędzy. Do tego dochodzi roczna prowizja za zarządzanie ubezpieczeniowym portfelem - dużo bardziej dolegliwa, bo liczona jako procent od całego wpłaconego przez ciebie kapitału. Wynosi ona od 1 do 3 proc. aktywów zebranych w ramach polisy. Jeśli uzbierasz na koncie 100 tys. zł, prowizja wyniesie np. 3 tys. zł.
Często w siatce opłat jest też prowizja za zarządzanie samymi funduszami wchodzącymi w skład portfela. To kolejne 3-4 proc. w skali roku od całej wartości pieniędzy pracujących w danym funduszu. Jest wreszcie symboliczna opłata za ryzyko ubezpieczeniowe (żeby nikt nie przyczepił się, że rzecz tylko nazywa się "polisą", a nie ma w sobie nic z ubezpieczenia. No i opłata likwidacyjna, gdybyś zbyt wcześnie się rozmyślił. Ta w pierwszym roku sięga całości zainwestowanego kapitału.
Po potrąceniu tych wszystkich opłat nie ma mowy o tym, aby rentowność roczna wyniosła 7-8 proc. Po prostu pracującego kapitału jest zbyt mało po potrąceniu wszystkich prowizji. Przeprowadźmy bardzo uproszczony rachunek dotyczący kwoty 1200 zł wpłaconej w ciągu roku na taką polisę (po 100 zł miesięcznie). Opłata administracyjna pochłonie 120 zł (10 zł od składki), prowizja za zarządzanie polisą - 24 zł (2 proc. od kapitału), prowizja funduszy - 48 zł (4 proc. od kapitału). Do tego 5 zł w skali roku na ryzyko ubezpieczeniowe. Po jasnej stronie są zyski - załóżmy te przeciętne 8 proc. w skali roku, liczone od kwoty 1200 zł pomniejszonej o połowę rocznych prowizji (bo prowizje są pobierane stopniowo).
Zarobek wyniesie 88 zł, a suma pobranych w ciągu roku opłat - 199 zł. W kolejnych latach bilans będzie nieco lepszy (udział jednorazowej opłaty od składki spadnie), ale i tak niezbyt wesoły. Prowizje sprawiają, że procent składany w mniejszym stopniu pomaga mnożyć dochody klienta w długim terminie, a polisom inwestycyjnym trudno jest wyraźnie przebić zyski z lokat bankowych lub obligacji".
niestety, już sam wczesniej się o tym przekonałem.