Zmuszony jestem bronić (trochę ;-) ministra JVR. W „Uzupełnieniu” do „Subiektywnej oceny sytuacji” na Stooq.pl napisałem m.in., że „Jacek Rostowski, minister finansów napisał do gazet („GW”, Rzeczpospolita”) list, w którym informuje, że deficyt budżetowy planowany na 2010 rok wyniesie 52,2 mld złotych, czyli o 25 mld więcej niż na ten rok i o 14 - 20 mld więcej niż oczekiwali ekonomiści. Co takiego się stało, że rząd zrezygnował z obrony świętej krowy, jaką był deficyt? Media piszą/mówią, że nie wiadomo, że fatalne przychody, że dramat. Nie do końca tak jest.
„Dziennik” pisze, że duża część tego wzrostu deficytu wynika z włączenia do budżetu centralnego Krajowego Funduszu Drogowego oraz dotacji na FUS (części dotacji). Nie wiem, ile w tym prawdy, bo nigdzie indziej tego nie znalazłem. Wydaje się jednak, że coś w tym jest, bo deficyt finansów publicznych (szersza kategoria) ma wzrosnąć jedynie o około 13 miliardów złotych. Z tego wniosek, że JVR po prostu urealnił deficyt, zwiększając go w stosunku do obecnego poziomu 27 mld „jedynie” o kilkanaście miliardów, czyli mniej więcej o tyle, o ile było oczekiwane (32 – 38 mld).
Po co to zrobił? To dosyć proste. Rok 2010 jest rokiem wyborów prezydenta. Taki deficyt daje możliwości manewru. Przecież w przypadku problemów zawsze będzie można znowu zmusić KFD i FUS do wzięcie kredytów, co zmniejszy deficyt budżetu centralnego. Jeśli w tym roku zadłużenie przekroczy 50% PKB to stosunek deficytu do przychodów w budżecie na 2011 rok musi być mniejszy/równy tegorocznemu. Jeśli zadłużenie przekroczy 50% to na 2011 rok (wybory do sejmu) też będzie można wstawić deficyt niewiele mniejszy niż 50 mld. To bardzo przemyślana taktyka.
List do gazet w piątek wieczorem też był przemyślany. W czasie weekendu politycy się już wyzłośliwią, ekonomiści powiedzą, że to było tylko urealnienie, o którym wspominałem w drugim akapicie. Jeśli mam rację to złoty (po początkowym osłabieniu) wróci do formy, a
akcje nie zareagują. Nawiasem mówiąc wystarczy w poniedziałek lub wtorek albo w oba te dni wymienić na rynku większą ilość środków pomocowych z UE, żeby rynek walutowy doszedł do wniosku, że deficyt złotemu nie zaszkodzi, a to zwiększyłoby presję na umocnienie złotego. Motywów tego posunięcia nie pochwalam, ale muszę uznać, że to był majstersztyk.