Powtarzany, na wszelki wypadek późną porą, serial według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Kariera Nikodema Dyzmy, skądinąd wiecznie aktualny, skłania mnie do zabrania głosu w imieniu tytułowego bohatera.
Zbyt często używa się jego nazwiska, porównując kariery w II i III RP. Zresztą, zaczęło się to już za Gierka, kiedy premier Babiuch doczekał się określenia „kolega Dyzmy z Oxfordu”. Przeważnie jednak są to porównania nietrafne. Przypomnijmy – Dyzma to człowiek znikąd, który bez własnego udziału trafia do elity władzy i zostaje przez tę elitę windowany do najwyższych godności. Nie pasuje więc tu ani nieboszczyk Lepper, który wpierw zaczął blokować drogi i organizować ludzi, zanim w Warszawie zaczęto nim grać. W dodatku, w odróżnieniu od ostrożnego Nikodema, sam na tę grę przystał i koniec miał żałosny. Trudno też nazwać Dyzmą Stana Tymińskiego czy innych bohaterów tamtych czasów wyciąganych z kalendarzyków doradcy pana premiera.
Stosunkowo najbliższy pierwowzoru był Lech Wałesa, choć wówczas, gdy „salon” przyklejał mu taką łatę, w dziecinnej nieświadomości byłem gotów pazurami o niego walczyć. Ale i tu są różnice. Wałęsa działał i „kalkulował”, Dyzma pozwalał się nieść fali, choć, trzeba przyznać, obaj potrafili ograć swoich kolejnych mocodawców. Różnica zasadnicza jest inna – Nikodem znał granice przyzwoitości i zaofiarowanego mu fotela premiera jednak nie przyjął...
Poza tym Dyzma to nie najlepszy przykład na czasy postpolityki. Jego współcześni odpowiednicy to młodzi karierowicze odpowiednio podczepieni, teflonowi, gładcy, wymowni.
Ciekawe, jak wyglądałaby powieść pt. Kariera pana Siemoniaka. Czego ten facet dokonał, co jest jego specjalnością? Był już w telewizji, w radiu, w MSW, teraz jest w armii. Czyli „specjalista ogólny”. W TVP, jak pamiętam, błyskawicznie zmarnował dorobek ekipy Walendziaka – mówiło się wtedy: „po pampersach przyszedł tampax”, a Andrzej Zaorski skomentował nasze szanse pod nowym kierownictwem słowami: „Się moniaków nie zarobi”. I fakt.
Więc może za swobodnie nie posługujmy się nawiązaniem do Dyzmy. Że łatwo człowieka skrzywdzić, dowodzi wstęp dołączony do powieści wydanej w latach 50. Opowiada o tym, jak Dołęga-Mostowicz zginął, „osłaniając żałosną ucieczkę sanacyjnych Dyzmów”... Dopiero w wolnej Polsce wolno było napisać, że zabili go Sowieci!
Końca powieściowego Dyzmy też nikt nie opisał, choć można sobie wyobrazić, jak wyglądało wkroczenie do majątku w Koborowie Armii Czerwonej oraz rzeszy „ludowych Dyzmów”, których czas właśnie się zaczynał.