,k,iui
/ 217.153.242.* / 2011-06-19 16:20
Wspólna waluta Unii Europejskiej jest wizytówką procesów integracyjnych. Obywatele państw członkowskich nigdy tak wyraźnie nie odczuli, że ich kraj uczestniczy w "zjednoczeniu Europy", jak wówczas, kiedy przyszło im oddać wykorzystywane na co dzień pieniądze i płacić w euro, co najczęściej wiąże się z dotkliwym wzrostem cen wszystkich towarów i usług. W 16 państwach UE, w których wspólna waluta zastąpiła dotychczasową, Europejski Bank Centralny (EBC) pełni rolę uprzednich banków narodowych.
Emisja pieniądza, nadzór nad systemami bankowo-finansowymi i płatniczymi, kształtowanie polityki monetarnej całej Unii - to główne zadania banku, w którego ręku znajdują się nici powiązań ekonomicznych obszaru stanowiącego - jeśli traktować go łącznie - drugą po USA gospodarkę na świecie. Mamy przy tym doskonałą ilustrację tezy o absolutnej dominacji dwóch największych państw Unii: bank ma siedzibę w Niemczech, we Frankfurcie nad Menem, a na jego czele stoi Francuz Jean-Claude Trichet.
Górnik zostaje finansistą
Trichet urodził się w 1942 roku w Lyonie. Karierę rozpoczął od studiów inżynierskich w zakresie górnictwa, a dopiero później ukończył renomowane paryskie uczelnie: Instytut Studiów Politycznych i École nationale d'administration, kuźnię elit politycznych Francji, której absolwentów określa się od akronimu ENA "énarques", czyli "rządzący z ENA". W tym czasie Trichet odbył też dwuletnie studia ekonomiczne, a zatem trudno mówić o gruntownym wykształceniu w tej dziedzinie.
Świat finansów przyszły dyrektor EBC poznawał jednak od strony praktycznej. Był inspektorem skarbowym, następnie szybko przeszedł do ministerstwa finansów, po czym zajmował szereg stanowisk w administracji rządowej Francji, będąc m.in. w latach 1978-1981 doradcą prezydenta do spraw przemysłu, energetyki i rozwoju technologicznego. W 1993 r. został mianowany prezesem Banque de France, czyli narodowego banku republiki, w 1999 r. rozpoczął drugą, sześcioletnią kadencję.
Gdy Trichet piął się po szczeblach kariery we francuskich resortach skarbu, finansów i gospodarki, oraz w banku narodowym, w Europie trwały przymiarki do unii walutowej. Pomysł wspólnej waluty ma już 50 lat. Został on opracowany przez zespół pod kierunkiem ówczesnego premiera Luksemburga Pierre'a Wernera i ogłoszony w 1970 roku. Na realizację musiał z powodu rozlicznych kryzysów i opóźnień czekać do 1993 r., kiedy wszedł w życie traktat z Maastricht, który ustanowił tzw. Unię Gospodarczą i Walutową. Postanowiono wtedy, że abstrakcyjna jednostka rozliczeniowa ECU zostanie prawdziwą walutą europejską. W 1995 roku na madryckim szczycie nazwano ją euro (EUR).
Euro w portfelach...
Pierwszy dzień 2002 roku był początkiem największej w dziejach operacji walutowej. W ciągu pół roku wycofano krajowe waluty i wymieniono je na 14,5 biliona euro. Dotyczyło to 12 krajów UE i trzech małych państw powiązanych z nimi finansowo (Monako, San Marino i Watykan). W 2007 roku wspólną walutę przyjęła Słowenia, w 2008 r. uczyniły to Cypr i Malta, a w 2009 r. - Słowacja. W przyszłym roku dołączy do nich Estonia. Do wprowadzenia euro zasadniczo zobowiązane są wszystkie kraje Unii. Jednak Dania, Wielka Brytania i Szwecja wolały zachować swój pieniądz. Obecnie w obiegu jest 751 miliardów euro, co daje tej walucie pierwsze miejsce na świecie.
Głównym powodem ustanowienia unii walutowej przedstawianym przez jej zwolenników jest uproszczenie międzynarodowych rozliczeń i eliminacja ryzyka kursowego. Nie można jednak nie zauważyć poważnych mankamentów tego rzekomego wielkiego osiągnięcia integrującej się coraz mocniej Europy. Przede wszystkim państwa członkowskie tracą możliwość oddziaływania na swoją gospodarkę poprzez interwencje banku centralnego, regulację podaży pieniądza stosownie do potrzeb ekonomicznych i specyficznej sytuacji gospodarczej kraju. Wyeliminowana została też możliwość konkurowania walut europejskich. Pojawia się ryzyko przenoszenia kryzysów finansowych w ramach strefy euro. Obecnie obserwujemy to na przykładzie Grecji, która najpierw dość lekkomyślnie prowadziła własną politykę gospodarczą, a obecnie musi być wspomagana przez bogatsze kraje Wspólnoty ze względu na groźbę załamania się całego europejskiego systemu finansowego.
Nie bez znaczenia są też dotkliwe dla społeczeństw podwyżki cen, które zwykle następują po przyjęciu euro i powodują, że unia walutowa nie cieszy się popularnością. Według badań w Niemczech, które są głównym motorem integracji i mają w unijnej polityce gospodarczej najwięcej do powiedzenia, ponad połowa obywateli życzyłaby sobie powrotu marki. Nie tylko dlatego, że nie chcą płacić za kryzys w Grecji. Niemcy uważają euro za walutę niestabilną i niepewną. Podobne głosy pojawiają się w Austrii, Francji i innych państwach.
Natomiast polski rząd i opiniotwórcze głosy ekonomistów wykazują jedynie ślepy entuzjazm dla unii walutowej i euro. Tylko słabość naszej gospodarki, duży deficyt budżetowy i niestabilność, spotęgowana jeszcze prz