NoDucks
/ 213.158.197.* / 2007-03-13 12:11
Rafał A. Ziemkiewicz
Zaczadzony umysł dziennikarskich gwiazd
Składanie w ambasadzie amerykańskiej oświadczenia, że nie jest się dziwką, alfonsem ani terrorystą, dziennikarzy jakoś nie upokarzało, a składanie państwu polskiemu oświadczenia, że nie było się konfidentem bezpieki, upokarza tak, że gorzej nie można? - pyta publicysta "Rzeczpospolitej"
Czy jesteś narkomanem, prostytutką albo stręczycielem? Czy byłeś, jesteś bądź zamierzasz się angażować w działalność terrorystyczną? Czy podlegałeś śledztwu w sprawie zbrodni nazistowskich? - to tylko niektóre pytania, na jakie odpowiada każdy ubiegający się o amerykańską wizę. Nie słyszałem nigdy, aby którykolwiek z naszych
dziennikarzy czy pracowników naukowych odmówił wypełnienia tego formularza. Dotyczy to także liderów i uczestników nabierającej rozpędu akcji odmowy składania oświadczeń lustracyjnych, z których znakomita większość w USA bywała, a pozostali nigdy pryncypialnie możliwości wyjazdu nie odrzucali.
Jak pogodzić to z argumentacją antylustratorów? Składanie Wujowi Samowi oświadczenia, że nie jest się dziwką, alfonsem ani terrorystą, jakoś ich nie upokarzało - a składanie Rzeczypospolitej oświadczenia, że nie było się (bądź: było się, bo przecież i tak można) konfidentem bezpieki, upokarza tak, że gorzej nie można, że muszą się przeciwko temu upokorzeniu odwoływać do akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa?
Nic nowego
Oświadczenie lustracyjne, wbrew temu, co twierdzą zwolennicy bojkotu, nie stawia osoby je składającej na pozycji podejrzanego. Wręcz przeciwnie; gdyby państwo traktowało obywateli jako podejrzanych, sprawdzałoby ich, a nie zakładało prawdomówność.
Oświadczenie takie nie jest zresztą instrumentem nowym. Od dawna składają je wszyscy kandydaci na posłów i senatorów, także ci z piękną opozycyjną kartą. Myślę, że Bogdan Borusewicz czy Zbigniew Romaszewski mieliby większe od dziennikarskich gwiazd prawo oburzać się, że ktoś śmie ich pytać o przeszłość. Ale jakoś się nie oburzali.
Oświadczenia lustracyjne złożyła większość dziennikarzy niemieckich, w tym praktycznie wszyscy z terenów byłej NRD. Fakt, że czynili to nie z mocy ustawy, ale na żądanie pracodawców, jest może jakimś argumentem w sporze o kształt prawa lustracyjnego, ale co do kwestii rzekomego "zapewniania, że się nie jest wielbłądem" nie zmienia niczego.
Oświadczenia lustracyjne składali także adwokaci - na mocy decyzji swojego zawodowego samorządu. Po podjęciu tej decyzji stu kilkudziesięciu członków palestry przeniosło się cichcem do korporacji radców prawnych, która swoim członkom takiego wymogu nie stawia, ale żaden z nich nie odmówił złożenia oświadczenia, twierdząc, że to go jako adwokata poniża.
Upokorzone środowisko
Niektórzy z uczestników i kibiców bojkotu przywiązują wielką wagę do faktu, że obowiązek składania oświadczeń wynika z ustawy, nie zaś z inicjatywy środowiska. Ten argument wydaje mi się równie pretekstowy jak rzekome "upokorzenie" - wiadomo, że w tych środowiskach nie istnieje żaden powszechnie szanowany samorząd zawodowy, który mógłby sprawę załatwić.
W ogólnej degrengoladzie naszego życia publicznego korporacja adwokacka była wyjątkiem, regułą jest to, co zaprezentowali radcy prawni. Argument "niech dziennikarze lustrują się sami" w praktyce oznacza odłożenie sprawy "na świętej Nigdy".
Nie można także uznać sensowności twierdzenia, że żądanie oświadczeń z mocy ustawy to jakaś niedopuszczalna ingerencja państwa w dziennikarską wolność i naruszenie fundamentalnej dla demokracji niezależności tego środowiska. Ustawa lustracyjna wprowadza tylko procedury i rząd nie ma żadnej możliwości ingerowania w nie na czyjąś
korzyść bądź niekorzyść.
Mówiąc krótko - argumentacja zwolenników bojkotu jest w oczywisty sposób nieskładna, naciągana, a momentami wręcz kłamliwa, i wydaje się oczywiste, że w całej akcji nie chodzi o to, co jej zwolennicy deklarują.
Sadzenie lasu
O co zatem? Chestertonowski ksiądz Brown uczył, że mądry człowiek stara się ukryć liść w lesie, a jeśli nie ma w pobliżu lasu, mądry człowiek stara się go zasadzić. Demagogia, mająca na celu skłonienie jak największej liczby dziennikarzy czy naukowców do bojkotu prawa lustracyjnego, nie jest pierwszą próbą takiego właśnie zasadzenia lasu.
W sprawach lustracji istnieje już pewna rutyna, zgodna zresztą ze szkoleniem na wypadek demaskacji, jakiego udzielała swym konfidentom bezpieka. Każdy zdemaskowany zaprzecza, że w ogóle nie rozmawiał. Kiedy znajdą dowody, że rozmawiał, twierdzi, że nic nie podpisywał. Gdy znajdą się podpisy, mówi, że owszem podpisał, ale nie donosił i nie brał pieniędzy. A jeśli znajdą się i donosy, i pokwitowania - że pisał o głupstwach i nikogo nie skrzywdził.
Ludziom, którzy nie wiedzą na razie, ile z ich teczek się zachowało, akcja bojkotu i rozmaite sztuczki prawne, w rodzaju tych wymyślonych przez kierownictwo "Gazety Wyborczej", mają pozwolić dotrwać do chwili opublikowania danych z IPN, co z kolei pozwoli im wybrać odpowiednią opcję z powyższej listy.
Zrównywanie prawa demokratycznej Polski z reżimem PRL, demagogia o "lojalkach IV RP" etc. to zachowania głupie i podłe, świadczące o umysłowym zaczadzeniu znacznej części naszych tzw. elit intelektualnych. Przykre, że w imię jakiejś przedziwnej salonowej perwersji w obronę tak złej sprawy angażują się niekiedy osoby
skądinąd zacne.
Rafał A. Ziemkiewicz