tru
/ 213.218.140.* / 2010-06-01 17:53
Festiwal kłamstw, czyli czy polscy piloci chcieli się zabić?
Samobójcy?
Ze zdawkowych wypowiedzi Edmunda Klicha wynika, że Arkadiusz Protasiuk sprowadził samolot poniżej wysokości decyzyjnej (dla lotniska Smoleńsk-Siewiernyj jest to 70 m), mimo że na 80 m drugi pilot miał powiedzieć „odchodzimy”, dając sygnał do przerwania zniżania maszyny. Według wersji Klicha – znacznie mniej prawdopodobnej niż większość tzw. teorii spiskowych w sprawie katastrofy – załoga świadomie kontynuowała obniżanie wysokości do 20 m, chociaż nie widziała płyty lotniska, a samolot znajdował się ponad kilometr od pasa startowego, w dodatku odchylony o ponad 40 m od jego osi.
– Pamiętajmy, że według Rosjan działanie żadnego z urządzeń pokładowych nie było zakłócone, więc pilot doskonale powinien wiedzieć, jakie jest ukształtowanie lotniska i okolicy. Miał przecież przed sobą trójwymiarową komputerową mapę terenu z systemu TAWS. Poza tym mjr Protasiuk znał dobrze to lotnisko – mówi „GP” Marek Strassenburg Kleciak, pracujący w Niemczech polski specjalista ds. systemów trójwymiarowej nawigacji.
O tym, że załoga wiedziała, iż znajduje się w takiej odległości od docelowego punktu lądowania, powiedział w radiowej Trójce sam Edmund Klich. Co istotne – polski akredytowany przy MAK stwierdził również, że mniej więcej na wysokości 20 m „zadzwonił” marker radiolatarni, który piloci powinni usłyszeć, znajdując się przynajmniej na poziomie 60 m. – W NATO, odczytując wskazania wysokościomierza, podaje się wartości w stopach. Podejrzewam, że przytaczana przed Edmunda Klicha liczba 20 nie odnosi się do wysokości w metrach, lecz oznacza 200 stóp (czytamy w dziesiątkach stóp), czyli 60 m. Właśnie tak wysoko powinien być samolot, przelatując nad latarnią NDB. To potwierdzałoby moją hipotezę, że działanie urządzeń pokładowych opierało się na zakłóconym sygnale satelitarnym, a piloci myśleli, że są znacznie wyżej. Zwłaszcza że załoga prawie do samego końca korzystała z autopilota, którego powinna deaktywować (wyłączyć), podchodząc do lądowania – wyjaśnia Strassenburg Kleciak. I dodaje: – Jeśli z zapisów rozmów faktycznie jednak wynika, że piloci świadomie zeszli na wysokość 20 m, a nie stóp (liczonych w dziesiątkach), i zrobili to w dodatku na autopilocie, który powinien zostać wyłączony na wysokości decyzyjnej 70 m, to albo celowo doprowadzili do własnej śmierci, albo zapisy rejestratorów lotu zostały sfałszowane. Innej możliwości po prostu nie ma.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski