Pani profesor ironizuje o wójcie. Wsie miały dobrą bazę oświatową, niejednokotnie były to jedyne placówki kulturalno-oświatowe na wsiach, które pozamykano i rozsprzedano za drobne pieniądze. Były to szkoły w zasięgu dzieci i rodziców, tam można było zrobić przedszkola dla dzieci nawet od urodzenia i edukować, bawiąc uczyć. Nie pozbawiać dzieci dzieciństwa, nakładając im obowiązek szkolny od 6 roku życia, a co za tym idzie, dłużej o ten rok będą musiały pracować do emerytury, gdyż o rok wcześniej po szkole pójdą do pracy, zostaną podwójnie ukarane. Nie jesteśmy aż tak bogatym państwem, dorobek wcześniejszych szkółek zrujnowano i na nowo chce się odbudować? Już i tak dość dzieci na tym cierpią dojeżdżając, a i dochodząc po kilka kilometrów do szkół molochów. Dlaczego szkoła dla 7 latków ma być wielkim wyzwaniem? bo program zakłada, że dziecko ma znać literki, umieć czytać i pisać. W pierwszej klasie uczyłam się literek, a te dzieci, które znały, nudziły się i przeszkadzały. Pani profesor nie powinna żartować z wójta, człowieka prostszego. Ona da stolik i kredki z serca, a pani brakuje czułości do dzieci i troskliwości o nie, bo jako osoba wykształcona znowelizowałaby pani program nauczania i nie straszyła dzieci i rodziców. Ciągle nie mamy fachowców do edukacji, mamy złe programy i choć dzieci uczyły się 12 lat, to i tak matury nie napisały, gdyż profesorowie ułożyli błędne zadania nierozwiązywalne maturalne. A kto nam zagwarantuje, że nie spotka to tych dzieci, które stracą roczne dzieciństwo i dostaną temat z nieprzerabianej na lekcjach lektury? Stup puk w głowę.Chyba nie macie co robić, napadacie na bezbronne dzieci, straszycie rodziców wydatkami o rok wcześniejszymi!
To wymyśla stara panna lub bezpłodna wyuczona w PRL, kiedy nauka nie była kosztowna:)