Słowo "społeczny" zaczyna robić w naszym kraju za synonim chamstwa, złodziejstwa i nieuczciwości. Weźmy takie emerytury - sprawiedliwość (ta prawdziwa) nakazuje wyliczyć świadczenie na podstawie wysokości odprowadzonych składek i przewidywanej dalszej długości życia. Tak zwana sprawiedliwość społeczna (tfu!) sugeruje, że należy okradać jednych, żeby dołożyć innym. Jeśli dobrze zarabiający menedżer wpłacił do ZUS tyle, że powinien dostać pięć tysięcy miesięcznie - dajmy mu dwa! Pozostałe trzy tysiące podzielimy między dziesięć sprzątaczek, które będą miały po 800 złotych, a nie po 500, na które same zapracowały. Taki menedżer jest okradany na każdym kroku: wyższy podatek PIT, więcej
VAT (więcej konsumuje, więc więcej płaci), ale to mało. Piekielna sprawiedliwość społeczna musi go jeszcze z emerytury okraść. Elity tego kraju są traktowane jak dojne krowy - tylko daj i daj, coraz więcej. A jeśli człowiek próbuje się przed tym rabunkiem bronić, w najlepszym razie nazwą jego postawę niepatriotyczną. W najgorszym - nazwą go złodziejem i wsadzą za kratki.