OFE zostało stworzone dla pomnażania naszych pieniędzy, po to byśmy, przechodząc na emeryturę, nie musieli prosić o jałmużnę Państwo lub pozostawać na garnuszku naszych dzieci. Zawarliśmy umowę z Państwem, bo przecież to ono dokonało reformy systemu emerytalnego, zgodnie z którą nasze konta miały stanowić część naszego dorobku, majątku, być dziedziczone przez współmałżonków lub dzieci itp. Mówiono nam również o projektach dot. wypłaty, a projekty wyglądały tak:
1. emerytura "czasowa" (np. na 5 lat) a potem już nic, albo dożywotnia, ale wtedy niższa od tej "czasowej";
2. możliwość wyboru przez małżonków: każde bierze swoją emeryturę - wówczas, gdy jeden z małżonków umiera, drugi pozostaje tylko ze swoją; lub wybierają emeryturę "rodzinną", która miała być mniejsza od sumy dwóch, ale większa od każdej z nich oddzielnie, ale w razie śmierci jednego ze współmałżonków pozostawać miała w całości.
Czy rzeczywiście obecny Rząd nie musi się zupełnie z niczym liczyć? Przecież "ciągłość" Państwa została zachowana, mimo dojścia do władzy PiS-u, a my wszyscy obywatele nie jesteśmy przestępcami, których należy ukarać za to, że dożyją emerytury. To może by tak od razu eutanazja? Ostatnio ktoś ją nawet proponował żonie "głowy Państwa". Jeszcze jedno - skąd wniosek, że przez wprowadzenie "em. małżeńskiej" inni będą mieli mniej, skoro po śmierci jednego z małżonków zostanie obniżona o 60%? Gdyby do 60%, no to jeszcze, tylko jednak w wypadku, gdyby obliczono ją w systemie 1 + 1, a to byłoby nielogiczne.