EUROLandczyk
/ 91.66.79.* / 2015-01-02 14:48
Los sprawił, że mieszkam w kraju należącym do strefy euro. Dyskutowałme kiedyś w kraju z przyjacielem, zagorzałym zwolennikiem tej waluty, o niebezpieczeństwach jakie ona ze sobą niesie dla takich krajów na dorobku jak Polska. Ale nawet po akcji "zielona wyspa" nie dał się przekonać. Kiedy zaczął się kłopot z żyjącymi ostro ponad stan - na koszt reszty eurolandu - Grekami, nie bardzo łapał dlaczego Euro miało spotęgować ich kryzys, a północne kraje /pracusie/ przestały lubić południowe /balusie/. Dotarło dopiero takie oto łopatolo-giczne tłumaczenie, które polecam uwadze Eurooptymistom. Załóżmy, że:
Euroland = koncern, skupiający różne fabryki
Poszczególne fabryki produkujące pewne dobra to kraje Eurolandu. W fabrykach tych ludzie produkują dobry o wyższym i niższym stopniu przetworzenia. Pracują też z różną wydajnością. Nadzór w nich bywa różny- od surowego po kumplowski. Dlatego jakość wyrobów też bywa różna. Po wprowadzeniu w całym koncernie euro wyszło potem na jaw, że ci dobrze i wydajnie pracujący utrzymują tych kiepskich - no bo koszty w całym koncernie te same, więc i płace powinny być do siebie zbliżone. No i drogie już w końcowym efekcie wyroby tych kiepskich i często-gęsto kombinujących na wszelkie sposoby jak bezboleśnie przejść przez życie przestały się sprzedawać. Więc wpływów tyle co nic, dług fabryki rośnie w tempie niemal geometrycznym, ale nikt się nie przejmuje bo jest wierchuszka koncernu, która mówi: no tak, ale przecież teraz mamy jedną walutę, zniknęły opłaty bankowe i ryzyka walutowe między naszyi fabrykami- więc jest dobrze! No to kolejne fabryki też odpuszczają... A resztę Państwo znacie.