Przecież największe państwa UE (m.in. Niemcy i Włochy) zwiększają wydatki budżetowe i przekraczając tym samym dopuszczalny deficyt w wysokości 3%, destabilizując tym samym wspólny pieniądz. Wcześniej ową zasadę łamała również Francja. Po wprowadzeniu euro po prostu Polska będzie płacić za brak dyscypliny budżetowej Niemiec, Włoch czy Francji.
Ponadto, nie można lekceważyć braku mobilności siły roboczej w krajach strefy euro. Kultura, języki, gospodarki oraz interesy państw europejskich są zbyt odległe, aby pogodziła je wspólna waluta. W USA jeżeli dla jakiegoś stanu stopy procentowe są zbyt wysokie i powodują spowolnienie gospodarki oraz wzrost bezrobocia, to Amerykanie przenoszą się do tego stanu, który rozwija się lepiej i w którym brakuje rąk do pracy. W Europie trudno sobie wyobrazić, aby Niemcy jeździli pracować do Hiszpanii...
Zadłużenie w strefie euro wzrasta, bo państwa nie próbują nawet reformować swych gospodarek.
A przejściowe zmuszanie do obrony kursu naszej waluty (tzw. ERM II)? Toż to raj dla spekulantów.
I może czas przypomnieć, że poprawa naszego bytu nie zależy od euro, dotacji, siły polskie waluty, wysokości stopy procentowej etc. Zależy od wolności, twórczego działania, pracy, przedsiębiorczości. I te siły są w polskim społeczeństwie, tylko zostały spętane czerwoną pajęczyną.