Witam, a administratorów prosze o przesunięcie watku, gdyby bardziej pasował do innego podforum.
Mam wielką ochotę wymienić doświadczenia na temat finansów w młodych rodzinach - porównywalnych z moją. W pracy nie bardzo można (to byłoby samobójstwo), w ogóle ze znajomymi jakoś nie tak... To może anonimowo się uda.
Ciekawa jestem, jakie macie podejście. U nas wygląda to tak: jesteśmy z mężem oszczędni. Niczego nam nie brak, choć moglibyśmy z pewnością mieć więcej i więcej. W tym roku priorytetem jest oszczedzanie i inwestycje. W przyszłym chcemy zmienić mieszkanie na większe - jako ze traktujemy to też bardziej inwestycyjnie niż konsumpcyjnie, lokalizacja musi być dobra, a to oznacza wyższe ceny. Dlatego chcemy odłożyć więcej niż zazwyczaj, aby miec zabezpieczenie. Umyśliliśmy kredyt na 100% albo 90, środki pozstające wykorzystamy do kompleksowego wyposażenia lub remontu, oprócz tego po calej transakcji musi nam zostać ok. 20 000 jako kapitał. Nie wiem, czy jestesmy normalni, ale jesli nie mielibyśmy oszczędności, chybabyśmy się pochorowali. Struktura naszych zasobów wygląda tak: mieszkanie (przeciętne), auto, działka jako inwestycja z czasów DINK-owskich :), mieszkamy w dużym mieście, ale nie Warszawie, 8 lat po studiach.
Mamy dwoje dzieci (2 i 5) i dobre, aczkolwiek nie oszałamiające zarobki. Poza zwykłymi wydatkami typu jedzenie, opłaty, znaczna wyrwę w comiesięcznym budżecie stanowi opłacenie opieki nad dziećmi - miesięcznie ponad 1000 zł. Kredytów nie mamy, dzieciom płacimy coś na przyszłość w oparciu o fundusze, ale nie sa to wielkie kwoty - staramy się jednak zabezpieczyć swoją starość, wydaje nam się, że jest to równie wazne, jak zapewnienie dzieciom możliwości studiowania bez kredytu - widze po moich rodzicach, którzy zadbali o swoje finanse na emeryturze, że to wielki prezent dl adzieci, jesli nie sa obciążane pomocą dla rodziców. Stąd chyba nasze dosyć zdystansowane podejście do konsumpcji - jesteśmy dość trudnymi klientami, jesli chodzi o wmawianie potrzeb. Mąz ma wykształcenie finansowe, choć pracuje w innej branży, dzięki temu zawsze wszystkie super okazje sa przeliczone i skrytykowane. Mamy pewne cele, sa nimi: wieksze mieszkanie w dobrej lokalizacji, posiadanie oszczędności, utrzymanie obecnego majątku i zabezpieczenie dzieci i swojego złotego życia na emeryturze :)
Zatem konsumpcja jest ograniczona, ale nie znaczy że zdławiona - zresztą przy dzieciach się nie da. Mamy określony budżet, bez problemów się go trzymamy. Gdybyśmy jednak zaczeli wydawac bez kontroli, równie łatwo zostałby on przekroczony. Dzięki temu jednak, że się kontrolujemy (nawzajem, dodatkowo nie ulegamy wszystkim zachciankom dzieci), zostaje nam miesięcznie ponad 3000 zł (z wyjątkiem miesiąca, w którym jedziemy na wakacje oraz drugiego, gdy płacimy ubezpieczenie na auto). Jest to około 40% naszego dochodu netto. Uważam, że jest to konretna kwota, która stanowi punkt wyjścia do dalszych kombinacji. Rocznie realnie oszczędzamy zatem ponad 30 000 - i jak dotąd udawało nam się ten plan zrealizowac.
Teraz chciałabym właśnie usłyszec, jak robią to inni, którzy mają podobną strukturę. wydatków i planów. Inwestujecie, czy na przykład bierzecie kredyt, którego rata jest bliska tej "wolnej" kwocie. Na jaki poziom spokoju pozwala Wam taka kwota? Czy inwestujecie, trzymacie na lokatach? Bo u mnie problemem jest nie tyle oszczędzanie, to zawsze przychodziło mi bez trudu, ale wydawanie - nie lubię wydawać, obniżenie poziomu oszczędności wywołuje dyskomfort, z jednej strony chcę wziąc kredyt na mieszkanie i godze się z faktem, że rata będzie wynosiła ok. 1500 zł (czyli i tak zostaje 1500 wolne), z drugiej mam poczucie, że wówczas nasze oszczędności będa przyrastały wolniej. To są powazne problemy, prosze się nie śmiać.
Póki co, wymyślilismy tak:
kredyt można wziąć dowolny, byle mieć pokrycie pożyczonej kwoty w dotychczasowym majątku (to się nam uda). Znaczy oczywiście hipoteka, ale obecnego mieszkania nie chcemy sprzadac - niech pracuje na nasz kredyt. + nienaruszalne oszczędności, majątek ruchomy, działka, jeśli to w sumie będzie mialo wartośc taką, jak nowe mieszkanie, to bierzemy kredyt. No super.
Do tego oczywiscie mamy IKE, nie wpłacamy tam pełnej kwoty limitu, ale ok. 80%, węc oszczędzanie jest i tak. Jak zachowac się wobec pozostającej kwoty z miesięcznych dochodów? - trzeba bowiem pogodzić się z tym, że przez kilka przynajmniej lat będzie wynosić ona tylko ok. 1500 miesięcznie.
Jak Wy byście postąpili? A może lepszym wyjściem jest sprzedaż obecnego mieszkania - jest to tzw wielka płyta, ale niski blok po pełnej renowacji i w super punkcie, więc raczej aż tak szybko na wartości nie straci.
I poza tym - jaki macie stosunek do takiego planowania finansowego? Jestem bardzo ciekawa, czy np. jeśli już macie kredyt i przyzwoite lokum, to dajecie sobie spokój z oszczędzaniem czy inwestowaniem i macie wolną głowę, czy tez się tak męczycie jak ja?
Podyskutujemy?