brydzia
/ 2009-11-05 22:47
/
10-sięciotysiącznik na forum
Poznaj geniuszy inwestowania
Zbigniew Papiński | Czwartek [05.11.2009, 08:15]
14 komentarzy / Skomentuj
Fot. stock.xchng
Prawie wszystkie udane transakcje.
Londyński „Financial Times” dotarł do oficjalnych dokumentów, które zawierają raport na temat transakcji
wykonanych w III kwartale tego roku przez traderów z banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Wyniki są nieprawdopodobne.
Goldman w okresie od początku lipca do końca września miał niesamowitą zwycięską passę. W ciągu 65. dni, kiedy dokonywał transakcji zarobił 36 razy więcej niż 100 milionów dolarów dziennie, a w 80% przypadków ponad 50 mln USD. A teraz uwaga! W całym kwartale traderzy byli na minusie zaledwie jednego dnia. W pozostałych 64. zarabiali. Czy to geniusze inwestowania, czy też znajdziemy tu drugie dno?
Czy ktoś z czytelników zanotował kiedykolwiek taką pasę, żeby zarabiać na daytradingu na 98% sesji giełdowych? Czy w ogóle słyszał o kimś takim? Jeśli nie, to wypada się zastanowić skąd wzięły się takie wyniki. Wcale nie są one niczym nadzwyczajnym, ponieważ w II kwartale Goldman zarobił jeszcze więcej na tradingu, a tylko dwukrotnie stracił pieniądze.
Zacznijmy od tego, że ten bank, jak zresztą kilka innych zarabia (zarabiał?) na tak zwanym high-frequency trading (sprawa dokładniej opisywana w lipcu w artykule „Czy banki inwestycyjne manipulują rynkami?"), a precyzyjniej mówiąc „flash orders”. Najpierw mówiło się o wyszukanych modelach matematycznych i innych teoriach, a sedno sprawy tkwi w tym, że banki inwestycyjne, które są też często animatorami rynku
giełdowego w USA uprawiają często znany od lat front running. Na czym on polega? Powiedzmy, że klient
składa zlecenie kupna akcji banku Pekao SA po 156 zł. Tymczasem w arkuszu leży na S wcześniej oferta po 155,8 zł. Wtedy makler błyskawicznie kupuje te po 155,8 i odsprzedaje je nieświadomemu niczego klientowi po 156 zł.
Wszystko dzieje się w ułamkach sekund, a stworzono do tego specjalne oprogramowanie. Zysk z takiej operacji dla przeciętnego człowieka byłby żaden, bo zapłaciłby większe prowizje, tymczasem takie banki jak Goldman Sachs mają wynegocjowane tak niskie opłaty
giełdowe, że zadowalają je nawet ułamki centa od każdej akcji. W ciągu dnia uzbiera się całkiem spora suma pod warunkiem odpowiednio wysokiego obrotu. Pytanie tylko czy to jest legalne? Banki rzecz jasna zaprzeczają, że proceder w ogóle ma miejsce i twierdzą, że wcale tak nie robią tylko ich software opiera się na wychwytywaniu zwiększonej aktywności na danym papierze, ale jakoś nie przekonują nikogo i do krucjaty przeciw „flash orders” nawołuje na przykład senator Charles Schumer.
Kolejny sposób, w jaki można zarabiać to odpowiednie znajomości. Tajemnicą poliszynela są ścisłe związki Goldmana z władzami amerykańskimi i Bankiem Rezerwy Federalnej. Niedawno zresztą przedstawialiśmy tutaj sprawę Stephena Friedmana (szerzej w tekście „Dziennikarz kontra wielki bank") . Wcześniej był on prezesem Goldman Sachs. Potem przeszedł do struktur Banku Rezerwy Federalnej i był szefem oddziału w Nowym Jorku. Ten sam oddział aktywnie uczestniczył w ratowaniu AIG przelewając ubezpieczycielowi aż 85 mld dolarów.
Dzięki temu grupa AIG mogła wywiązać się między innymi z transakcji z Goldman Sachs i oddać bankowi 13 mld dolarów, na dodatek w 100% mimo, że w przypadku postępowania układowego bardzo rzadko reguluje się pełną należność, częściej 50-70%. Skąd taka łaskawość Fedu? „Przypadkiem” Friedman kupił wcześniej 50 000 akcji Goldmana i teraz może cieszyć się zarobionymi pieniędzmi. Za karę przeszedł w maju na zasłużoną emeryturę.
Ktoś może teraz wzruszyć ramionami i powiedzieć, taki jest kapitalizm – bezwzględny i cyniczny, więc co nas to obchodzi? Obchodzi jak najbardziej, ponieważ dotyczy to wszystkich inwestorów, także polskich. Pomińmy na razie podejrzenia o manipulowanie indeksem WIG20, kontraktami terminowymi czy kursem złotego. Przyjrzyjmy się ofercie publicznej akcji PGE. Kto za nią stoi ze strony banków? UniCredit i ... Goldman Sachs.
A teraz proszę państwa, zastanówmy się dlaczego właśnie tak ją skonstruowano, a nie inaczej, że początkowo zaledwie 10% (potem podniesiono pulę do 15%) akcji przeznaczono dla inwestorów indywidualnych, a aż 90% dla instytucji (tu wybierano oferty na zasadzie widzimisię, a nie na podstawie cen oferowanych przez fundusze)? Skąd taki akurat układ? Odpowiedź jest oczywista – bratnia pomoc dla udzielających kredytów banków.
Popatrzmy na taki przypadek: inwestor posiada 50 000 zł (według badań SII ponad 50% inwestorów ma portfele o wartości poniżej 50 000 zł) i otrzymuje z banku 500 000 zł kredytu, bo obawia się sporej redukcji w IPO. Bank pobiera standardową prowizję 0,3%. 0,3% to w końcu niewiele, prawda? A co my tu mamy? 0,003 x 500 000 zł = 1500 zł. Po tygodniu bank zabiera swoje wirtualne 500 000 zł kredytu, a szczęśliwy inwestor cieszy się z pakietu akcji za nieco ponad 19 000 zł. Trochę