Krzych
/ 2010-05-07 12:29
/
Płoteczka na forum
kupuj pajacu i nie podszywaj się pod janlewa
To nie pomogło euro, które po oświadczeniu Tricheta zanurkowało. - Europejski bank niewiele zaoferował niespokojnym rynkom finansowym. To może skłonić inwestorów do dalszej gry przeciwko euro - komentuje Marcin Kiepas, analityk XTB. Jeśli euro spadnie poniżej 1,26 dol., czyli poniżej trzech poprzednich dołków z 2006, 2008 i 2009 r., sytuacja wspólnej waluty stanie się niebezpieczna. Tymczasem w czwartek wieczorem euro spadło przejściowo nawet w okolice 1,25 dol.!
Paniczne nastroje błyskawicznie przeniosły się za Ocean. W USA giełdy zanurkowały: Dow Jones w pewnym momencie tracił ponad tysiąc punktów (9 proc.) i zanosiło się na największy spadek tego indeksu od 1987 r. Na szczęście inwestorzy opanowali nerwy i Dow zakończył sesję "tylko" ponad 3-proc. spadkiem.
Hiszpania sprzedała obligacje. Kto następny?
Gdy euro przez cały dzień spadało, Hiszpanie, którzy są trzecim najbardziej zadłużonym krajem w strefie euro, szukali kupców na nowe serie pięcioletnich obligacji. Na szczęście ich znaleźli, choć rząd musiał zaoferować najwyższe od wiosny 2008 oprocentowanie - 3,5 proc. rocznie. A jeszcze niedawno Hiszpanie płacili za swoje obligacje 2,8 proc. Analitycy odetchnęli z ulgą. - To była mała sprzedaż, ale dobrze, że się udała. Hiszpania wciąż potrafi ściągać pieniądze na finansowanie długu - cieszył się Peter Chatwell, analityk banku Credit Agricole.
Ale to dopiero początek serii emisji nowych obligacji, którymi najbardziej zadłużone europejskie państwa będą chciały pokryć swoje długi. Oczy wszystkich inwestorów skierują się na Portugalię, która latem będzie musiała zdobyć miliardy euro na zrefinansowanie swojego długu.
Grecja już teraz musi płacić za obligacje ponad 10 proc. w skali roku. Ba, drożeją nawet najpewniejsze w Europie obligacje rządu niemieckiego, popularne Bundy. Także nasz minister finansów Jacek Rostowski ma kłopot. Na ostatniej, środowej aukcji rządowych dwuletnich obligacji widać było mniejszy niż zwykle popyt zagranicznych graczy. Inwestorzy wytargowali od Ministerstwa Finansów średnie oprocentowanie 4,8 proc., gdy jeszcze na poprzedniej aukcji było to 4,5 proc.
Greckie kłopoty i obawy o los Hiszpanii i Portugalii odbijają się czkawką nie tylko ministrowi Rostowskiemu, ale też wszystkim rodakom, którzy mają kredyty w euro i we frankach szwajcarskich. Inwestorzy sprzedają nie tylko euro (które wymieniają na dolary), ale także złotego. W czwartek za euro płacono nawet ponad 4,16 zł. Kurs dolara sięgnął nawet 3,34 zł, choć jeszcze tydzień temu za "zielonego" płacono tylko 2,92 zł. Najbardziej podrożał w czwartek frank - kosztował nawet 3 zł.
Jak długo to jeszcze potrwa?
Obecnie złoty jest najsłabszą walutą świata. Według analityków banku HSBC mogły się nałożyć na to echa kłopotów Grecji i ogłoszenie przedterminowych wyborów prezydenckich po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Jak długo potrwa jeszcze zjazd wartości euro i złotego?
Marek Rogalski, analityk DM BOŚ, obawia się, że to kwestia tygodni lub miesięcy. - Ryzyko zarażenia się grecką chorobą przez kolejne kraje wciąż jest duże. Dzisiaj wśród krajów nadmiernie zadłużonych wymienia się już nie tylko Portugalię i Hiszpanię, ale też Włochy. Kolejne kraje, jeśli poproszą o pomoc, mogą jej nie dostać. Tego najbardziej boi się rynek - mówi Rogalski. - Najbliższe miesiące pokażą, na ile rządy są zdeterminowane w szukaniu oszczędności w budżetach. W tym czasie euro będzie tracić - dodaje.
Dlaczego cierpi na tym Polska? - Wśród walut środkowoeuropejskich złoty traci najbardziej i najszybciej, bo w tym regionie jest najbardziej płynną walutą. Spodziewam się, że kurs złotego do euro nie spadnie poniżej 4 zł jeszcze przez kilka tygodni - uważa Rogalski.
W dłuższej perspektywie obniżenie wartości złotego to tylko korekta, której łaknęli jak kania dżdżu polscy eksporterzy. Jeszcze nie tak dawno Narodowy Bank Polski interweniował nawet na rynku walutowym, by osłabić rosnącego w siłę złotego. Teraz złoty leci z górki na pazurki, ale do dna jeszcze mu daleko. W szczycie kryzysu finansowego kurs euro sięgnął przecież 4,93 zł, a jego spadkowy rajd trwał pięć miesięcy. W ostatnich dniach przeżyliśmy ledwie jedną dziesiątą tamtej kryzysowej przeceny.