Rano wydawało się, że wszystko sprzyja bykom. Amerykanie ostatecznie zatrzymali się w bardzo dobrym miejscu do odbicia (S&P 500 na 1020,62 pkt, a Dow Jones w okolicach 9500 pkt), Azja zieleniła się tak jak i amerykańskie futures. Nic dziwnego, że nasze kontrakty od razu żwawo ruszyły w stronę 2250 punktów, a inwestorzy znowu zaczęli marzyć o nowych rekordach. Podobnie optymistycznie otworzył się WIG20.
Niedługo po godz. 9 poznaliśmy lepsze od oczekiwanych, ale wciąż recesyjne (do 50 pkt. za takie je uznajemy) dane PMI dla polskiego przemysłu (48,2 vs 47,2 pkt.) i znowu tak jak nie pierwszy raz w ostatnich dniach zobaczyliśmy po nich … wyprzedaż, ale nie została ona sprowokowana przez naszych inwestorów, lecz resztę Europy, która podobnie reagowała na w miarę pozytywne odczyty kolejnych danych. Widać, że rynek jakby na siłę szukał pretekstu do spadków i na pewno takie zachowanie, które obserwujemy od niedawna, gdy napływające nowe w sumie dobre informacje nie poprawiają nastrojów, oznacza, że bardzo wiele już zawierają bieżące ceny akcji. W końcu sporo spółek urosło nawet o kilkaset procent w kilka miesięcy tak jak Citigroup z niecałego dolara do pięciu wczoraj. Czy na pewno te
akcje są tyle warte? Do tej pory nikt się nad tym nie zastanawiał, ale kiedyś trzeba zacząć.
Poza tym fundamentalnie nie da się na dłuższą metę pozytywnie oceniać spółek, którym w większości spadają przychody ze sprzedaży, a zyski generuje się najczęściej przez cięcie kosztów, czy w amerykańskim wariancie sztuczki księgowych. W sytuacji rosnącego bezrobocia na całym świecie ciężko liczyć na jakiś gwałtowny atak popytu, przynajmniej w najbliższych miesiącach. Oczywiście, że indeksy giełdowe mogą dalej rosnąć, ale przy obecnych poziomach nikt nawet nie próbuje udawać, że jest tanio, tylko każdy chce uszczknąć choćby okruszek ze spekulacyjnego tortu zanim wszyscy nieco otrzeźwieją.
Dziś okazja do refleksji była bardzo dobra, bo pojawiły w końcu wyniki półroczne praktycznie wszystkich spółek i niezwykle łatwo skonfrontować swoje marzenia z rzeczywistością wyłaniającą się z raportów. Szczególnie nerwowo zrobiło się na średniakach i maluchach, bo w końcu tylko indeks sWIG80 od 3 marca zdrożał aż o niemal 100% praktycznie bez większej korekty, bo za taką trudno uznać ruch boczny z maja i czerwca zakończony kolejną falą zwyżkową rozpoczętą w połowie lipca. Jak łatwo dostrzec na wykresie, oporem do przebicie są bliskie szczyty nieco nad 11 600 punków, których przejście potwierdzi kontynuację zwyżek. W razie spadków pierwsze wsparcie to mniej więcej 10 500 punktów.
Kiedy już wydawało się, że sesja zakończy się zdecydowanym zwycięstwem niedźwiedzi nadeszła odsiecz z USA. Amerykanie po obronie wsparć wczoraj nie mieli za bardzo ochoty na spadki i widząc zieleń na nowojorskich indeksach nagle odwagi nabrali inwestorzy z Europy, w tym z Polski. Kiedy jeszcze o 16 otrzymaliśmy kolejną porcję pozytywnych danych z USA mogliśmy podejrzewać, że byki mają świetną szansę na powrót w końcówce do okolic otwarcia. Ostatecznie zamknięcie WIG20 na 2199,6 punktów wygląda niejednoznacznie, bo z jednej strony udało się obronić na wsparciach i odbić pod sam koniec pierwszej wrześniowej sesji, ale faktem jest też wyrysowanie już piątej kolejnej czarnej świecy na wykresie. Trudno to ocenić jako pozytyw.
Na pociechę dla spragnionych wzrostów warto zauważyć, że w najgorszym momencie WIG20 zjechał już ponad 150 punktów od maksimów z ubiegłego tygodnia, a dotąd przeciętna korekta oscylowała w rejonie 9-10%. Zatem teoretycznie wiele nie brakuje do jej końca, a wydaje się, że rynek wciąż ma ochotę przynajmniej na jakąś próbę ataku na wielokrotnie wymieniane 2400 punktów. Pytanie tylko pod co mają być rozgrywane te wzrosty? Cała nadzieja w zagranicznych rekinach z wielkich banków inwestycyjnych.
U dołu pierwsze wsparcie mniej więcej na 2185 pkt wytrzymało próbę, ale czy na długo okaże się już w najbliższych dniach. Patrząc średnioterminowo, inwestorzy w uproszczeniu powinni przyglądać się indeksowi WIG20 czy nie zmieni kodu na początku z 2 na 1. Dopóki jest on dość wyraźnie powyżej 2000 punktów wewnątrz kanału wzrostowego obowiązuje urzędowy optymizm, ale warto zawczasu zastanowić się nad ewentualnymi poziomami wyjścia ze spółek w celu ochrony tegorocznych zysków.
do snu lektura:)