Gdyby rzecz nie dotyczyła podatku, najpewniej śmiałbym się z tej historii. Tymczasem, wcale nie jest mi do śmiechu. Przyznam, że ogarnęło mnie nawet przerażenie, kiedy uświadomiłem sobie, jak niewiele trzeba, żeby wpaść w pułapkę. I ile trzeba potem poświęcić czasu i pieniędzy, żeby się z niej wydostać.
Wojciech Walczak z Wrocławia opowiada, że w 2009 r. sprzedał mieszkanie i zgodnie z przepisami powinienem zapłacić 10-proc. podatek od przychodu, z możliwością odliczenia kwoty wydanej „na cele mieszkaniowe”. Sprawę komplikuje jednak fakt, że na zakup tego mieszkania Pan Walczak zaciągnął w Banku Millennium kredyt, który zamienił na tańszy kredyt w Deutsche Banku.
Wrocławski Urząd Skarbowy uznał, że w tej sytuacji podatnik powinien zapłacić z własnej kieszeni 10-proc. podatek od całej wartości sprzedanego mieszkania. Urzędnicy zignorowali wyjaśnienie, że cała kwotą ze sprzedaży mieszkania Pan Walczak przeznaczył na spłatę kredytu we frankach szwajcarskich. „Nie dość, że CHF podrożał i musiałem dopłacić, to jeszcze urząd skarbowy dowalił mi podatek od pieniędzy, których nawet przez chwilę nie miałem w rękach. Tak więc sprzedając mieszkanie za 300 tys. zł, oddając do banku 320 tys. zł, urząd zmusił mnie do oddania do urzędu kolejnych 30 tys. z własnej kieszeni” - żali się czytelnik.
Sęk w tym, że - zdaniem urzędników skarbowych - jego kredyt nie był kredytem hipotecznym, bo w tytule bank wpisał: „kredyt spłacający inny kredyt”.
Na nic się zdały odwołania do dyrektora Urzędu Skarbowego oraz Izby Skarbowej. Dyrektor pouczył nawet petenta, że trzeba stosować prawo „dokładnie”, a nie je „interpretować”. No cóż, dla wrocławskich urzędników skarbowych 25-letni kredyt refinansowy, którego zabezpieczeniem jest hipoteka, to zwykły kredyt konsumencki.
Z trudem mi to przychodzi, ale staram się wejść w skórę urzędnika: przecież w umowie kredytowej nie jest napisane, że to kredyt hipoteczny. W dodatku to nie cel mieszkaniowy. Lepiej ściągnę podatek, żeby samemu nie mieć kłopotów. Niech spór rozstrzygnie sąd administracyjny.
I faktycznie, podatnik odwołał się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego we Wrocławiu, a ten kilka dni temu przyznał mu rację. To powinno załatwić problem. Niestety, wygląda na to, że Izba Skarbowa odwoła się od tego werdyktu do Naczelnego Sądu Administracyjnego. To zakrawa już na małpią złośliwość (czytelnik twierdzi, że to nie pierwsza taka sprawa, w której górą byli podatnicy). A może Izba działa według instrukcji Ministerstwa Finansów?
Wiem, że do mojego blogu zagląda czasem rzeczniczka tego resortu Magdalena Kobos, więc może przeczyta ten wpis i wyjaśni nam, czy urzędnicy ponoszą odpowiedzialność za przegrane sprawy. Tym bardziej, że tracą oni w ten sposb pieniądze podatników (koszty procesu i odsetki od niesłusznie pobranego podatku).
Do tej sprawy najpewniej jeszcze wrócę, także na łamach „Gazety”. Poczekam tylko na pisemne uzasadnienie wyroku WSA, które ma mi dostarczyć czytelnik.
--------------
Drodzy kredytobiorcy, przyłączcie się do kierowców. Stańmy ramie w ramie, weźmy przykład z Egipcjan i zróbmy w tym kraju porządek!