Futures.pl
PSYCHOLOGIA I RYNEK
Dlaczego zaskakuje, skoro nie zaskakuje
Grzegorz Zalewski
Niesłychane, niewiarygodne, zaskakujące. Takie wrażenia można by odnieść po tekście opublikowanym przez Puls Biznesu „Klienci nie wierzą w TFI”
„TFI zapewniały w marcu, że klienci opanowali emocje. Jednak wycofali 1,9 mld zł — dwa razy więcej niż w lutym. Nikt się tego nie spodziewał.”
„Marcowe dane mnie zadziwiły. Spodziewałem się, że będą lepsze — przyznaje Cezary Burzyński, prezes PKO TFI.’
„To bardzo zaskakujące dane, tym bardziej że przedstawiciele funduszy mówili, że sytuacja się uspokoiła. Wynik gorszy od lutego pokazuje, że wbrew opiniom nastroje klientów się nie uspokoiły — mówi Tomasz Publicewicz, analityk Analiz Online.”
„Dane są zaskakujące, bo sytuacja na giełdzie się poprawiła. Zaskoczenia nie kryją nawet najwięksi eksperci.”
Jako mniejszy ekspert, chciałbym się pochwalić, że mnie owa sytuacja nie zaskakuje. Ba spodziewam się nawet kontynuacji tego trendu. Można powiedzieć, że będzie on wypadkową zachowań inwestorów i emocji, na które są narażeni w tej trudnej działce, jaką jest próba zarabiania pieniędzy. Emocji rozumianych bardzo szeroko, a nie tylko tak jak wynika z tekstu (tego i wielu innych ) – emocji, które pojawiają się wyłącznie w czasie bessy.
Dowartościowałem już swoje ego, więc przejdźmy do rzeczy. Nie od dziś wiadomo, że w ostatniej fazie hossy (na dowolnym rynku) do gry przystępują najwięksi amatorzy i dyletanci. Wśród nich, wielu jest takich, którzy na samym początku nie chcieli wejść na rynek – bojąc się ryzyka z nim związanego. Później byli biernymi odbiorcami panującej wokół „gorączki złota”. By w końcu podjąć decyzję na zasadzie – „skoro zarobił Zdzisiek spod „3”, a pani Bożenka w pracy już od roku zyskuje w akcyjnych, to chyba nie ma tu większego ryzyka”. Ot i cała głęboka analiza.
Następuje transakcja kupna. W dość krótkim czasie mamy szczyt i załamanie. Załamanie, za które w powszechnym mniemaniu odpowiedzialni mają być niedoświadczeni indywidualni, choć z licznych badań wynika, że za tłumną wyprzedażą akcji w początkowym okresie stoją przede wszystkim inwestorzy instytucjonalni (o tym tekst w przyszłości).
Co robią wówczas indywidualni, zwłaszcza ci najbardziej niedoświadczeni? Boją się. To jest główna emocja, która w tej chwili rządzi ich zachowaniem. W pierwszym etapie można powiedzieć, że doświadczają czegoś, co można nazwać odpowiednikiem akinezji u zwierząt – które w sytuacji zagrożenia nieruchomieją, sparaliżowane strachem. Niedoświadczony inwestor jest sparaliżowany i nie wie co zrobić. Wie jedno – nie chce stracić. Dookoła słyszy uspokajania, że wkrótce wszystko wróci do normy. Parę sloganów o długoterminowym horyzoncie inwestycji i podobne. I nic z tego wszystkiego nie rozumie. Zaczyna poszukiwać wypowiedzi ekspertów, wybierając wyłącznie te, które potwierdzają, żeby nie sprzedawać - „przecież strata jest dopiero wirtualna”. W miarę, gdy straty się powiększają (co jakiś czas nadzieje na ich odrobienie podsycane są niewielkimi korektami wzrostowymi) przyzwyczaja się do swojej sytuacji. Zaczyna akceptować stratę. Ale nie na tyle, by z nią zerwać. Raczej racjonalizuje powody jej utrzymywania. Wydaje mu się, że więcej już spaść nie może (w tym momencie strata często wynosi między 20-40%). Czeka, zaś rynek się osuwa coraz bardziej odsuwając w czasie nadzieję na odrobienie zysku. W końcu następuje pewien punkt, poniżej którego nie jest w stanie zaakceptować straty. I sprzedaje – po wielu miesiącach lub latach, ze stratą grubo przewyższającą pierwotne założenia.
Powyższą historia (bardzo typowa) składa się z czterech faz:
- fazy paraliżu
- fazy złudzeń „może odbije”
- fazy przyzwyczajenia
- fazy rezygnacji
Ponieważ na rynku są setki uczestników, każdy z nich znajduje się w innym momencie tych czterech faz. Gdyby je narysować na wykresie - obejmują całę bessę. Ostatnia faza - rezygnacji, bywa długa. Wówczas następuje powolne wykruszanie się tych, którzy stracili nadzieję na jakiekolwiek odbicie. To zwykle jest też końcówka bessy.