Obydwaj Warren Buffett i George Soros urodzili się w sierpniu 1930 roku i przez dekady zyskali sławę jednych z najskuteczniejszych inwestorów dzisiejszych czasów. Ten pierwszy jest guru dla długoterminowców wzorem Benjamina Grahama poszukujących w spółkach, które kupują ukrytej wewnętrznej wartości. Ten drugi - symbolem spekulanta, korzystającego z każdej okazji do zarobku po obu stronach barykady (nie waha się też przed obstawianiem spadków).
Mimo identycznego wieku dzieli ich bardzo wiele. Buffett nazywany „wyrocznią z Omahy” głęboko wierzy, że trwający kryzys nie zakończy się żadną katastrofą, a Stany Zjednoczone wyjdą z niego jak zawsze zwycięskie, mocniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Z tego powodu nie zaprzestaje inwestycji w akcje, a nawet je powiększa skupiając się prawie wyłącznie na rodzimym parkiecie. Dodatkowo odważył się też na wystawienie na wielką skalę opcji put na amerykańskie indeksy, czyli innymi słowy zawarł zakład, że długoterminowo giełdy zaczną wkrótce znowu przynosić duże zyski.
Z kolei Soros nie jest przekonany do szybkiego powrotu dobrej koniunktury w gospodarce i na rynkach. Kupuje wybrane
akcje pod kątem gry na odbicie, ale wcale nie ma zamiaru kurczowo trzymać się swoich inwestycji i jedynie czeka z realizacją zysku aż wypełni się zakładany ruch rynku.
Jako wierzący w długoterminową wartość, Buffett stworzył specjalny wehikuł inwestycyjny Berkshire Hathaway, za pomocą którego dokonuje swoich operacji. Tymczasem ostatnio obserwatorzy wydają się nieco zaskoczeni posunięciami miliardera. Przede wszystkim sprzedał on część swoich akcji w korporacjach Johnson & Johnson oraz Procter and Gamble, co wydaje się nieco intrygujące, bo Buffett niechętnie wychodzi z takich inwestycji. Równocześnie nadal uparcie trzyma w portfelu
akcje banku Wells Fargo, który jak cały sektor cierpi najbardziej w czasach zawieruchy. Wystarczy zauważyć, że od września cena akcji tego ostatniego spadła z 39,8$ do zaledwie 12,01$ na wczorajszym zamknięciu.