JX
/ 91.193.160.* / 2009-01-24 14:40
Witam. Tekst wklejam w całości. Chyba warto przeczytać. Dopiero teraz jako kraj będziemy rozgrywani pomiędzy USA i UE!
Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem politycznym obecnego tygodnia jest wczorajsza inauguracja prezydentury 44 prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Husejna Obamy. A jeśli nawet nie najważniejszym – bo o tym, co było najważniejsze, można mówić dopiero po latach – to w każdym razie – najgłośniejszym. Inaczej zresztą być nie mogło, bo inauguracja prezydentury jest wielkim widowiskiem telewizyjnym – mniej więcej tej rangi, co otwarcie lub zamknięcie Olimpiady. W ogóle, od pewnego czasu polityka w coraz to większym stopniu podporządkowuje się wymaganiom stawianym widowiskom telewizyjnym, co oczywiście wpływa również na to, jaki rodzaj ludzi robi polityczne kariery.
Zaczęło się to w Stanach Zjednoczonych, kiedy w 1960 roku John Kennedy rywalizował o prezydenturę z Ryszardem Nixonem. Decydującym momentem tej kampanii była telewizyjna debata – pierwsza telewizyjna debata między kandydatami na prezydenta USA w historii – we wrześniu 1960 roku. Wprawdzie według większości obserwatorów Nixon argumentował znacznie lepiej niż Kennedy, ale Kennedy był niewątpliwie przystojniejszy od Nixona i to zdecydowało o zwycięstwie.
Od tamtej pory sztaby organizujące kampanie wyborcze zaczynają zwracać coraz większą uwagę na widowiskowe zalety kandydatów. Niekiedy – jak w przypadku prezydenta Ronalda Reagana – udaje się pogodzić zalety aktorskie z merytorycznymi kwalifikacjami politycznymi, ale coraz częściej pogodzić tego nie można – co objawiło się na przykład w przypadku byłego prezydenta Jerzego Busha.
Jak z tego punktu widzenia zakwalifikować prezydenta Obamę? Z punktu widzenia potrzeb przemysłu rozrywkowego był on kandydatem znakomitym – bo w historii Ameryki jeszcze nigdy nie było czarnoskórego prezydenta. Wprawdzie Barack Husejn Obama nie jest Murzynem tylko Mulatem, ale to nic nie szkodzi, bo i to wzbudza wystarczające zainteresowanie żądnej sensacji publiczności.
Pierwszy warunek został zatem spełniony, ale to oczywiście nie wystarcza, bo konieczny jest też warunek drugi – by kandydat, podobnie jak sprawny konferansjer, potrafił utrzymać uwagę publiczności przez całą kampanię. Wymaga to, by każdemu mówić coś miłego, ale w taki sposób, by nie pociągało to za sobą żadnych konkretnych zobowiązań. I Barack Husejn Obama okazał się pod tym względem kandydatem idealnym. Epatował Amerykanów zapowiedzią „zmian”. Zmiany – czemu nie, zwłaszcza po 8 latach prezydentury Busha, który zdołował Amerykę w sposób zaiste zdumiewający. No dobrze – ale co właściwie ma się zmienić i w jaki sposób? Tego już Barack Husejn Obama nie mówił, ograniczając się do komunikatu, że „zmiany” będą „wielkie”. Jak się okazało, ten, jak to mówią, bajer wystarczył, by wygrać wybory prezydenckie w najpotężniejszym państwie świata. Oto co z ludźmi i z państwami robi telewizja!
O ile jednak Barack Husejn Obama udowodnił, że z punktu widzenia potrzeb przemysłu rozrywkowego jest kandydatem znakomitym, o tyle jego merytoryczne zalety już takie oczywiste nie są. Jako senator nie odznaczył się niczym szczególnym, a prawdę mówiąc – nie odznaczył się niczym. To oczywiście o niczym nie świadczy, bo we współczesnych demokracjach najbezpieczniej jest nie mieć żadnych poglądów, a już na pewno – poglądów wyrazistych. Jeśli nawet jakiś polityk przypadkowo ma wyrobione poglądy, to często woli je ukrywać. Ronald Reagan jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę.
Ale zostawszy prezydentem Barack Husejn Obama nie ma już nic do stracenia, więc jeśli ma jakieś poglądy, to teraz może je ujawnić. Jak dotąd tego nie zrobił, ograniczając się do wypowiadania opinii poprawnych, ale mało oryginalnych. Również przemówienie inauguracyjne nie zwiastuje żadnych rewelacji. Prezydent Obama zapowiedział zbudowanie „nowej Ameryki”. Co to konkretnie miałoby oznaczać? Może oznaczać wszystko: albo jakąś niesłychaną rewolucję we wszystkich dziedzinach życia – albo nic, to znaczy – zwyczajną blagę, ot – coś w rodzaju „drugiej Polski” Edwarda Gierka, czy „drugiej Japonii” Lecha Wałęsy.
Ta druga możliwość wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna, zarówno z uwagi na coraz bardziej widoczne załamanie gospodarki, spowodowane łajdackimi poczynaniami lichwiarzy i ich politycznych popleczników, jak i z uwagi na gigantyczny dług publiczny Stanów Zjednoczonych, który już w październiku ubiegłego roku przekroczył 10 bilionów (po amerykańsku – trylionów) dolarów i ani myśli się zatrzymać.
Toteż deklaracja prezydenta Obamy, że Stany Zjednoczone „znowu gotowe są objąć przywództwo” nie zabrzmiała wiarygodnie i na świecie została przyjęta raczej z rezerwą. W gratulacyjnej depeszy niemiecka kanclerz Aniela Merkel zauważyła, że żadne pojedyncze państwo nie jest w stanie stawić czoła po