Vegan
/ 89.239.124.* / 2015-10-28 16:40
Poszedłem do urzędu pracy nie dalej jak tydzień temu.Wchodzę rozglądam się na boki, tłum ludzi. Idę do automatu, drukuje bilecik bo chcę się zarejestrować, bilet się drukuje, patrzę na numerek i 30 osób przede mną - "Super" sobie myślę. Nieważne siadam na krześle i kwietne tam bite 2 godziny, dobrze że miałem telefon to chociaż zająłem się słuchaniem muzyki. W końcu gdy przyszła moja kolej wchodzę do pokoju, tam panienka chce dowodu no to jej daje. I pyta się mnie po co ja do nich przyszedłem....No to chyba jest jasne prawda? - Tak jej odpowiedziałem. Na to ta kobieta do mnie mówi, że to wygląda że przyszedłem do niej jak z ulicy i chcę od nich Bóg wie czego. Tak po dłuższej wymianie zdań, spytałem tej kobiety bo już autentycznie zaczęła mnie wkurzać.. "Czy ma pani dzisiaj zły dzień, bo nie rozumiem o co pani chodzi? Przyszedłem by się ZAREJESTROWAĆ - nic więcej od pani nie chcę" Coś tam mi kobieta odburknęła po czym spojrzała w swój "magiczny komputer" i stwierdziła że ona nie może mnie zarejestrować, bo mam jej się "wyspowiadać" z pracy sezonowej w Anglii (to było jakieś 3 lata temu jak nie dalej) i mam przynieść jej jakiś dowód na to...A każdy mądry człowiek wie że na sezonówki nie ma papierków żadnych. Więc na tej podstawie zmarnowałem plus minus 4 godziny załatwiając dosłownie NIC. Trzy dni później wracam - Uzbrojony w świadectwa pracy które mi zostały z poprzednich umów agencyjnych już z Polski. Panienka nie dość że fochnęła się że musiała to sobie sama zeskanować i puścić przez drukarkę, to w końcu z wielkim fochem mnie zarejestrowała. Jutro mam pierwszą "podpiskę" ciekawe na jakiż wynalazek trafię tym razem? - Sytuacja dosłownie z życia wzięta.