Bernard+
/ 79.187.8.* / 2008-03-15 15:45
A mówiąc poważnie, co jest mało śmieszne, jeżeli w Polsce zmaleje liczba wybieralnych przedstawicieli w parlamencie to wielka międzynarodowa korporacja dysponująca budżetem kilkakrotnie większym niż budżet naszego państwa jest w stanie dać każdemu parlamentarzyście po 10 mln Euro i załatwić, że uchwalą wszystko, czego sobie zamawiający zażyczy. Obserwujemy obecnie w samorządach gminnych i powiatowych, że oszczędności z tytułu zmniejszenia w 2002 roku liczebności radnych nigdzie nie zauważono, ale urzędujący wójt lub starosta ma możliwość łatwego zaspokojenia żądań popierających go w zamian radnych, bo im jest mniej radnych tym trudniej zdobyć mandat i tym droższa jest kampania wyborcza a aby mieć na kampanię wyborczą pieniądze to nie można mieć na utrzymaniu bezrobotnych członków dalszej i bliższej rodziny lub głosujących i organizujących kampanię przyjaciół, więc zatrudnienie w samorządowej administracji i podporządkowanych zakładach powoli, ale systematycznie rośnie zapewniając obecnym wybrańcom reelekcję na następną kadencję oraz oprócz wysokich miesięcznych diet ryczałtowych za przychodzenie na Sesje i komisje i podnoszenie ręki za wnioskiem wójta lub starosty możliwość rozwiązania różnych problemów bytowych rodzinno towarzyskich na koszt podatnika. Dlatego np w wielu małych gminach podatki od nieruchomości są takie same jak w Warszawie lub Gdańsku i nie ma inwestycji, choć budżet ma coraz większe dochody, bo coraz większy jest w tych gminach i powiatach w wydatkach budżetu udział wydatków osobowych generujących nowe elity płacowe w zapyziałych post PGR-owskich gminach i post przemysłowych miasteczkach.
Zmniejszając liczbę radnych w imię rzekomego zmniejszenia kosztów popełniono zamach na demokrację i spowodowano, że nielicznym bliskim królika łatwo za pieniądze otrzymywane budżetu ponownie kandydować na radnego, aby kolejne 4 lata mieć dostęp do budżetowych pieniędzy a utrudniono biedniejszym działaczom prawdziwie społecznym dostęp do kandydowania na radnego. Zamiast zmniejszenia liczby radnych należało wprowadzić ustawowe ograniczenia wysokości diet radnych i powiązać tą wysokość z możliwościami budżetu danej gminy i stanem zaspokojenia przez gminę i powiat potrzeb zbiorowych mieszkańców. W moim miasteczku w okresie PRL było 60 radnych Miejskiej Rady Narodowej na 49 tys. mieszkańców a dieta za udział w sesji wynosiła równowartość diety pracownika na delegacji, czyli dzisiejsze 23 złote. Praca w komisjach była bezpłatna. W 1990 roku w pierwszej kadencji samorządu było 32 radnych a przeciętna dieta w pierwszym roku wynosiła 50% najniższej płacy zaś pod koniec kadencji przekroczyła 120% najniższej płacy. W biurze obsługi rady początkowo pracowały 2 osoby potem 3 obecnie jest 21 radnych a średnia dieta miesięczna zrównała się z średnia płacą krajową zaś w biurze obsługi rady pracuje 5 pracowników. I dziwne, że aż 11 radnych ma kogoś z rodziny zatrudnionego urzędzie miasta lub w straży miejskiej lub w miejskich zakładach budżetowych. Jeżeli popełnimy ten sam błąd manipulując liczebnością parlamentarzystów to powstanie w Polsce nowa oligarchia gdyż raz dorwawszy się do władzy mając wysokie apanaże i prywatnych pracowników w biurach oraz swoją partię opłacaną z budżetu będzie, za co zapewnić sobie reelekcję zatrudniając najlepszych manipulatorów opinii publicznej i produkować najlepsze spoty reklamowe, aby znów być posłem lub senatorem. A tymczasem to, co jest przez Parlament uchwalane coraz bardziej rozmija się oczekiwaniami rosnącej liczby ciężko pracujących i płacących podatki Polaków, bo parlamentarzyści żyją w świecie coraz bardziej wyizolowanym ze społeczeństwa, które rzekomo reprezentują. Zamiast zmniejszania liczebności parlamentu i senatu powinno się zlikwidować instytucję posła zawodowego i zawodowego senatora, czyli zawodowego parlamentarzysty wyłącznie do kilku członków prezydium sejmu i senatu a cała reszta posłów i senatorów powinna pracować normalnie wśród społeczeństwa i wykonywać swój zawód korzystając jedynie ze skrócenia tygodniowego czasu pracy np. do 30 godzin a potem w swoich biurach terenowych zapoznawać się z projektami ustaw i konsultować je z swoimi wyborcami, aby raz w tygodniu pojechać do sejmu na komisję i 2 razy w miesiącu na posiedzenie plenarne sejmu. Jeżeli jest 460 posłów to nie ma potrzeby, aby każdy poseł pracował w kilku komisjach, bo 23 komisje po 20 posłów powinny w zupełności wystarczyć, aby opracować wszelkie aspekty rozpatrywanych projektów ustaw dokładnie i poprawnie. Zamiast więc utrzymywania posła lub senatora i całej jego rodziny dieta poselska powinna wyłącznie zwrócić mu utracone w związku z pełnieniem funkcji zarobki i zapewnić środki na godne wykonywanie mandatu. Zaś płace asystentów w biurach poselskich powinny trochę wzrosnąć, ale być wypłacane bezpośrednio przez kancelarię sejmu pozostawiając posłowi swobodę wyboru osoby asystenta jednak stawiając ustawowy warunek, że asystent posła i każdy pracownik biura poselskiego musi mieć wyższe wykształcenie prawnicze, ekonomiczne lub administracyjne a jeżeli ma inne wyższe wykształcenie to musi mieć ukończone studia podyplomowe prawa administracyjnego lub ekonomii np. Chodzi, bowiem o to, aby pieniądze podatników na prowadzenie biur poselskich nie poszły do rodziny posła bez kwalifikacji, ale za to z dużą pazernością pozwalając rodzinie i przyjaciołom pobierać z budżetu środki niezbędne do prowadzenia kampanii wyborczej zapewniającej reelekcję.