Z mojego doświadczenia: stawianie hal to czynność szybka, o relatywnie małej pracochłonności, niezbyt skomplikowana technologicznie. Dla inżyniera - przedszkole. Wymaga za to brygady z praktyką. Praktyka jest tu w cenie. Praktyka to właśnie: wykwalifikowanie. Trzeba podejmować szybkie decyzje co skrócić - co wyrzucić. Co godzinę jest problem do rozwiązania.
Robotę robi tu sprzęt: szybkie roboty ziemne, łatwe fundamenty, szybki montaż, ryglówka, obudowa, posadzki. Przy tym małe, zmieniające się brygady różnych specjalności. Hale to duże kubatury i mało roboty, ale właśnie specjalistycznej. Lokalny robotnik przy tym pracy nie znajdzie.
Krajowe firmy robiące to profesjonalnie i pokrywają zapotrzebowanie. Operują na terenie całego kraju i lokalizacja jest tu bez znaczenia. Muszą nawet walczyć z konkurencją: głównie Czechami i Austrią. Dla nich i dla naszych mobilność w promieniu tysiąca km to dzień powszedni.
Natomiast produkcja w postawionej już hali to suma czynności prostych i bardzo prostych. Czy montuje się samoloty czy komputery, albo pakuje lekarstwa - praca podzielona jest na czynności proste, do których może przyuczyć się każdy i szybko.
Wczoraj byłeś fryzjerem, wyślą Cię do fabryki już działającej i po paru tygodniach przykręcania dwóch śrubek, lutowaniu drucika, albo czegoś w tym rodzaju, stajesz się mistrzem taśmy. "Wykwalifikowanym" pracownikiem wkręcającym jakiegoś wkręta 16 tysięcy razy dziennie.
Niewiele bardzie skomplikowany jest dozór, bazujący na nieustannych szkoleniach zwykłych przeciętnych techników. Kompletowanie kilku-tysięcznej kadry rozpoczyna się równo z budową i inwestor ma na to kilkanaście miesięcy. Wg dotychczasowych doświadczeń na jedno miejsce pracy dostaje w Polsce 10 ofert.
Jeśli skrytykowałem P. Jankowiaka to dlatego, że myśli tu stereotypowo. Jego wypowiedź jest jałowa. Sugeruje, że stawianie "hali" to czynność dla pijanych niewykwalifikowanych roboli, którzy w Polsce są niby za drodzy, a montowanie przedmiotów, to czynność dla fachowców których poznaje się po eleganckich kombinezonach i po tym, że to nie są Polacy.
Myli się. To stereotypowa bzdura.
Powody lokacyjne zamierzeń inwestycyjnych muszą być inne. Nie wiadomo czy rozpoznawalne. Być może działają tu abstrakcyjne, przez nikogo nie zawinione powody, które sprawiają, że 100 chlebów w pobliskim sklepie jest codziennie wykupowanych, mimo że mogłoby się wydawać, że klienci mogliby kiedyś zgodnie kupić gdzie indziej i pozostawić lokalnego sprzedawcę z problemem.
Pan Jankowiak mógłby poświęcić na felieton więcej czasu niż 5 minut i zaproponować jakieś eksperckie wyjaśnienie, a nie bajdurzenie jak to moje. Ot, co.