Takich, jak on, jest na swiecie kilkudziesięciu, z licencją pilota bolidu. Startują, żeby wygrać, wyprzedzają, żeby wygrać. Jeśli nie zaryzykuje, ma mniejsze szanse na dobre miejsce. Jego rodak, "wielki" Michael, też w podobny sposób w młodości się zachowywał. Był bezwzględny, ale skuteczny. Z czasem, wg mnie, nie musiał już tak robić. Mimo, że do dziś dnia nie jest moim ulubieńcem, przyznam, że na torze był Mistrzem. A czy to zasługa bolidu? Po części tak. Ale czy tylko? Heitfeld pewnie nie powtórzy tej kariery, ale jak się nie ma sprzętu, trzeba nadrabiać brawurą. Czasami się udaje, bo rywal odpuszcza, czasami nie...
W dniu dzisiejszyn karty rozdawała pogoda. Dla mnie nieporozumieniem była kontynuacja jazdy przez Hamiltona, choć obok niego jeszcze bodaj pięciu "zaparkowało". Ale oni nie jeżdzą McLarenem...
Na torze jednak zawodnicy chyba się szanują, nie powodują "złośliwych" stłuczek. Co zastanawiające to fakt, że Roberta zepchnął kumpel z zespołu. Choć pamiętam, że kiedyś był taki wyścig, gdy na oststniej prostej dwa bolidy z jednej stajni rywalizowały do tego stopnia, że ten z dalszego miejsca zawadził o tył kolegi i zamienił się w "latawiec". Linię mety minął chyba bez kół, które stracił po wylądowaniu.
A tak przy okazji: witam wczesnym wieczorkiem...