Izraelska armia zakłada w perspektywie 2012 roku możliwość wybuchu regionalnej wojny, która obejmie takie kraje jak Egipt i Turcja. Według źródeł wojskowych przytaczanych przez World Tribune, w Sztabie Generalnym opracowano prognozy wzrostu napięcia militarnego pomiędzy Izraelem a Egiptem i Turcją, ale także Iranem i Jordanią. Choć różnego rodzaju oceny pojawiają się dość często, po raz pierwszy źródło jest tak poważne (nie żaden ośrodek naukowy, ale sztab) i po raz pierwszy jako potencjalne strony wojny wymieniono Egipt i Turcję.
Jako główny impuls zmieniający sytuację wymioniona została "arabska wiosna" i zmiana dotychczasowych dyktatorów przez populistycznych liderów, którzy pod wpływem nastrojów ulicy przyjmować będą coraz bardziej wrogą wobec Tel Avivu postawę. Według gen. Eyala Eisenberga, szefa obrony terytorialnej (Home Front Command), ten długofalowy proces oznacza znaczny wzrost prawdopodobieństwa wybuchu wojny totalnej w regionie.
Powyższe tezy wygłoszone zostały 5 września w Instytucie Studiów nad Bezpieczeństwem Narodowym i określone zostały jako najważniejsze prognozy ogłoszone przez armię w ciągu ostatnich 20 lat. Generał, którego wystąpienie zostało zaaprobowane przez Sztab Generalny zarzucił także Stanom Zjednoczonym wspieranie pod płaszczykiem demokracji lokalnych potęg militarnych. Egipt otrzymuje rocznie 1,3 mld dolarów amerykańskiej pomocy wojskowej a Turcja jest kluczowym sojusznikiem USA w ramach NATO. Wkrótce potencjał militarny może znaleźć się pod kontrolą radykalnych sił islamistycznych.
Znajduje to potwierdzenie w ostatnich wydarzeniach. Armia tymczasowo zarządzająca Egiptem straciła kontrolę nie tylko nad Synajem, ale także nad ulicą, czego efektem są coraz bardziej masowe i coraz radykalniejsze wystąpienia antyizraelskie. Podobnie ewoluuje polityka Turcji, która po krótkotrwałej odwilży powróciła do eskalacji napięcia i zapowiada zbrojne konwojowanie okrętów z pomocą humanitarna dla Gazy i to pomimo raportu ONZ stwierdzającego, ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, legalność blokady Strefy Gazy. W tle tego konfliktu próżno jednak szukać Palestyńczyków, raczej chodzi tu o złoża ropy i gazu na morzu Śródziemnym, których eksploatację zamierza rozpocząć Izrael a do których pretensje zgłasza także kontrolowany przez Hezbollah Liban. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że wytyczenie granicy morskiej Izraela (obejmującej złoża "Lewiatan") oparte zostało na porozumieniu z Cyprem, co automatycznie włącza Turcję do gry.
Wracając do wystąpienia Eisenberga, nie ominął on także zagrożenie ze strony Hamasu, który zwiększył w ciągu ostatniego roku swe możliwości w zakresie broni rakietowej. IDF miał ustalić, że w ostatnich ostrzałach, Hamas użył niezidentyfikowanego pocisku z większą głowicą konwencjonalną. O skali zagrożenia może świadczyć fakt, że zaledwie dzień po wystąpieniu Eisenberga, 6 września z inicjatywy Obrony Terytorialnej i Komisji Energii Atomowej Izraela przeprowadzono ćwiczenia pod kryptonimem "Fernando", czyli symulację ataku rakietowego na reaktor jądrowy Dimona.
To pierwsze takie ćwiczenia od 2004 a bezprecedensowe jest oświadczenie, jakie po tych próbach wydała Komisja Energii Atomowej uspokajając Izraelczyków, że rdzeń reaktora wytrzyma uderzenie rakiet wystrzelonych przez Hamas, Iran lub Syrię. "Prawdopodobieństwo wycieku materiałów radioaktywnych w wyniku takiego ataku jest niezwykle małe i nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa" - oświadczył rzecznik Komisji.
Rangę wypowiedzi gen.Eisenberga podkreśliło też odniesienie się do niej ministra obrony, Ehuda Baraka, który choć starał się umniejszyć wydźwięk słów szefa Home Frontu, zawarł także w swej wypoowiedzi niedwuznacznie brzmiące ostrzeżenia. "Jesteśmy przekonani, że nasi wrogowie nie ośmieliliby się użyć broni chemicznej przeciwko Izraelowi, ani teraz, ani w przyszłości. Oni doskonale woedzą dlaczego nie powinni nawet mysleć o użyciu broni chemicznej wobec Izraela". Przy okazji Barak wyraził zaniepokojenie z powodu pogorszenia stosunków z Turcją, co może oznaczać, że Ankara powinna czuć się także adresatem ostrzeżeń.