Forum Polityka, aktualnościGospodarka

Koniec bezkarności urzędników?

Koniec bezkarności urzędników?

Money.pl / 2006-05-06 23:07
Komentarze do wiadomości: Koniec bezkarności urzędników?.
Wyświetlaj:
architekt / 80.53.53.* / 2006-07-25 09:02
Witam, również jestem urzędnikiem z wyższym wykształceniem ale również z doświadczeniem w "swojej" działce - praktycznym, więc wiem jak wygląda spraw po drugiej stronie biurka. Z przykrościa muszę stwierdzić iż pomimo mojego dosyć ambitnego podejścia do sowjej pracy wydanie tzw. idealnej decyzji w obecnym systemie prawnym graniczy z cudem! Bo oto wchodzi nowa ustawa, kierownictwo kieruje mnie na prawie wszystkie dostępne szkolenie, na których szkoleniowcy podają coraz to inne ich inetrpretacje. Nie znajdzie się nigdzie w Polsce dwóch urzędników, którzy z powodu tych niejasności mają identyczne podejście do sprawy. Prawo jest po prostu niejasne. Zastanawiam się kto w ogóle pisze te ustawy? Są sprzeczne ze sobą. A jak już w końcu człowiek - urzędnik po iluś tam szkoleniach sam wyrobi sobie zdanie to w przypadku odwołania od decyzji organ nadrzędny np. SKO, który również się szkoli -co chwila zmienia swój pogląd na wiele spraw. Nasze decyzje są uchylane również przez omylnych urzędników i gdzie tu ktoś znajdzie logike? Co to znaczy rażące naruszenie prawa??? Też pojawi się wiele interpretacji tego pojęcia ..
Zdaję sobie sprawę, że jest wielu niedouczonych urzędników, ale dlaczego mam być karana za tak niejasne prawo przy swojej pensji 1500 netto??? Jeżeli tak będzie, to przestanę po prostu pracować i dam miejsce innemu naiwnemu, który będzie myślał, że w gąszczu tych wszystkich bzdur uzdrowi swoje miasto jako i ja myślałam kilka lat temu gdy się do urzędu zatrudniałam...
nse / 80.53.13.* / 2006-05-16 08:18
Witam proponuje utworzyć dział na www.money.pl z kopiami spraw i wzorami pism dotyczącymi zażaleń na prace urzędników państwowych łącznie z aktami prawnymi umożliwiającymi skarżenie urzędnika dopuszczającego się uchybień prawnych. Wtedy przeciętny obywatel nie będzie musiał
korzystać z kancelarii prawnej by zaskarżyć nieuczciwego urzędnika żyjącego z naszych podatków !
ETG / 83.17.212.* / 2006-05-13 22:44
Uważam, że również dyrektorzy państwowych firm powinni odpowiadać własnym majątkiem za swoje decyzje personalne wobec pracowników. Właśnie wygrałam w Sądzie Pracy po 4 latach proces. Wygrałam w I instancji w II instancji i Sądzie Najwyższym bo dyrektor tyle razy się odwoływał - obecnie państwowa firma wypłaciła mi odszkodowanie ponad 200.000 tyś zł wraz z karnymi odsetkami. Gdyby dyrektor płacił z własnej kieszeni - nie przedłużał by procesu i nie odwoływałby się tyle razy - sprawę można było ukończyć ugodą. Jestem już piątą osobą, która wygrała taką sumę - i tak z naszych podatków milion złoty poszedł na odszkodowania i opłaty sądowe a dyrektor nadal jest dyrektorem w tej państwowej firmie. Uważam, że w sporach z pracownikami dyrektorzy powinni płacić z własnych i tak mimo ustawy kominowej wybujałych pensji.
George / 83.25.232.* / 2006-05-12 11:48
Tak jak przedsiębiorca odpowiada całym swoim majątkiem za błędy, które popełnił, tak też powinni odpowiadać urzędnicy. Jeśli nieuregulowane zobowiązania podatkowe może odziedziczyć w spadku rodzina przedsiębiorcy, tak też powinni dziedziczyć długi urzędnika jego dzieci i rodzina. Jeśli dla ochrony pracownika tworzy się urzędy pracy i rozmaite kodeksy, co tłumaczone koniecznością wyrównania szans pomiędzy pracownikiem - pracodawcą, należy też utworzyć urząd i kodeks, któy będzie chronił niewspółmiernie słabszego obywatela w stosunkach z państwem. Odpowiedzialność urzędnika byłaby wpisana do kodeksu, a obywatel mógłby dochodzić swojego zaskarżając decyzję urzędnika do owego organu.
jj_Makro / 82.143.136.* / 2006-05-12 22:46
...i wtedy urzędasy tak samo baliby się o swoje tyłki i myśleli co robią, jak wszyscy inni ludzie!
Trzeba być odpowiedzialnym za swoje czyny!
GILDA / 217.153.106.* / 2006-05-12 10:12
Popatrzmy na to z nieco innej sytony. Nie mówmy o tysięcznych czy milionowych odszkodowaniach za pomyłki urzędników. Pomówmy może o pomyłkach urzędników, czy też braku ich wiedzy, czy też ich lenistwie, które niejednokrotnie kosztuje zwykłego petenta stracony wolny czas, stracone pieniądze na jeżdzenie po kilka razy do urzędu, czy też wielokrotne przepiswanie tego samego wniosku czy formularza. Taki mały przykład z życia. Po kupnie samochodu należy go zarejestrować. Tak więc po przeprowadzeniu wywiadu telefonicznego w urzędzie komunikacji, zebraniu wszystkich potrzebnych dokumentów pojechalismy do urzędu po numerek. Zaznaczę, że numerek otrzymuje się dopiero, gdy urzędnik sprawdzi poprawność wszystkich dokumentów. Orzymaliśmy taki numerek i odczekaliśmy w kolejce swoje 3 godziny. Gdy juz system komputerowy wezwał nas do okienka, urzędniczka orzekła, że ona nie zarejestruje samochodu ponieważ na umowie kupno-sprzedaży nie ma numeru ulicy sprzedającego. A poza tym nie wszystkie puste miejsca w umowie są wypełnione (chociaż nie są one konieczne). Tak więc straciliśmy 3,5 godziny (rejestracja, oczekiwanie i obsługa). na drugi dzień znów przyjechaliśmy do urzedu z poprawioną umową. Ponownie dostaliśmy numerek i odczekaliśmy swoje 2 godziny. I urzędnik znów odmówił rejestracji samochodu, ponieważ adres zameldowania kupującego wg danych urzędu nie istnieje. I tak po raz drugi opuścilismy urząd z kwitkiem. W wydziale spraw obywatelskich nie otrzymalismy potwierzdenia meldunku, ponieważ kupujący posiada starego typu dowód osobisty. Aby móc cokolwek zrobić należało złożyc wniosek o wydanie nowego dowodu osobistego, a na potwierdzeniu złożenia wniosku poprosić o umieszczenie adnotacji, dlaczego dowód zostanie wymieniony. Z tym kwitkiem po raz trzeci udalizmy się do wydziału komunikacji, odczekaliśmy kolejne 3 godziny i w końcu już po dość ostrej ale uprzejmej wymianie zdań otzrymaliśmy upragnione tablice rejestracyjne. KTO ZAWINIŁ? PZREZ KOGO STRACILIŚMY DWA DNI NA BIEGANIU, CZEKANIU I WNERWIANIU SIĘ. Gdyby urzędnik wydający w urzędzie komunikacji rzetelnie przejżał wszystkie dokumenty, a nie tylko rzucił na nie okiem, to od razu uzupełnilibyśmy umowę, załatwilibyśmy zaświadczenie (ostatecznie wymienili dowód) i moglibyśmy się zamknąć w maksymalnie 6 godzinach. I KTO ZAPŁĄCI NAM ODSZKODOWANIE ZA UTRACONY CZAS I PIENIĄDZE.
Tadeusz / 62.121.123.* / 2006-05-12 09:22
A ja wiem jedno, najlepiej jest jeśli każdy odpowiada sam za to co zrobił. Urzędnik powinien wiedzieć co robi i czy robi to dobrze i zgodnie z prawem, jeżeli nie to powinien ponieść konsekwencje jak każdy inny obywatel też finansowe. A za nim podejmie jakąś decyzję niech się dobrze zastanowi czy ma rację.
JarekM / 83.15.138.* / 2006-05-12 08:36
Boję się że to może jeszcze bardziej sparaliżować urzędy. Już teraz ciężko o jakąś pisemną decyzją urzędnika, a jak dojdzie do tego jego osobista odpowiedzialność to może byc tragedia.
Petent / 85.219.164.* / 2006-05-14 11:35
Prawdopodobnie jestes URZĘDASEM, spróbój popracować na własny rachunek !!!!!!!!!!! Przecież to takie proste!!!!!!!!!!!!!
urzędnik / 193.26.220.* / 2006-05-20 16:14
Ja jestem urzędnikiem państwowym i w mojej pracy mam wielkie g... do gadania. Nieraz wkurzam się nad przepisami, które muszę stosować, bo są krzywdzące dla ludzi, ale co mam zrobić. Ma być wg przepisów i już. A decyzje tak naprawde i tak podejmuje szef na najwyższym szczeblu. A co do odpowiedzialności urzędników - to tych którzy te kretyńskie ustawy piszą. Zresztą mamy przykład skąd takie w Polsce krzywdzące prawo na przykładzie tych urzędników w MF. Nie krzywdzcie takimi opiniami zwykłych urzędników, bo trzeba rozróżnić zwykłych roboli od tych, którzy stanowią nam prawo.
JarekM / 83.15.138.* / 2006-05-17 07:20
Nie jestem urzędasem. Tylko ma tą watpliwą przyjemność wystepowania do urzędników o podjęcie decyzji (procesy budowlane) i widzę jak ciężko im podjąć decyzje na piśmie
George / 83.25.232.* / 2006-05-12 11:51
Brak działania może też prowadzić do szkód i wtedy można skarżyć urzędnika za opieszałość i niewywiązywanie się z obowiązków.
prawnik / 81.21.194.* / 2006-05-12 08:35
A to kamyczek z mojego ogródka :))) (doradca podatkowy) ... Może lepiej wprowadzić po prostu odmienną od obecnej zasadę mówiącą o tym, że dopiero prawomocna i ostateczna decyzja do czegokolwiek zobowiązuje (np.określająca zobowiązanie podatkowe)?
George / 83.25.232.* / 2006-05-12 12:13
Oczywiście tak powinno być i należałoby wprowadzić odgórny przepis, który w każdej okoliczności tak by działał tzn. tylko ostateczna decyzja rodzi faktyczne zobowiązania. Obawiam się jednak, że byłaby to rewolucja w polskiej urzędniczej mentalności i dlatego uważam, że szanse na wprowadzenie takiego rozwiązania są małe. Różni monopoliści jak choćby przedsiębiorstwa energetyczne, TP SA itd oraz nasze ukochane państwo na czele, stosują prostą zasadę - najpierw płać, a później dochodź swego. W ten sposób to do obywatela należy wykazanie, że jest niewinny, a nie do monopolisty czy urzędu, że to obywatel zawinił. W stosunkach obywatel - państwo polskie nie obowiązuje zasada domniemania niewinności. Mamy raczej do czynienia z zasadą "domniemania winności".
Matti / 80.55.116.* / 2006-05-11 23:35
patrząc z jednej strony pomysł może i niegłupi..miejmy nadzieję że zapobiegnie stosowaniu przez siły polityczne nacisku na różne grupy urzędników i za ich pomocą niszczenie przeciwników politycznych lub firm które nie chcą płacić haraczu na te partie... z drugiej jednak strony może to doprowadzić to pewnego rodzaju paraliżu decyzyjnego.. i to w cale nie jest pusty i oklepany slogan..który np urzędnik skarbowy z marną pensją (2000-2500 netto) wychyli się z decyzją określającą podatek na dużą kwotę..bajzel prawny jest taki że wielu rzeczy nie wie się napewno, więcej jest interpretacji lokalnych wymyślanych przez poszczególne urzędy, gazety podatkowe,książki itp niż czytelnego prawa..przy złej decyzji odpowiadasz finansowo, oki, tylko czy odpowiadasz ty, czy twój przełożony który to zaaprobował czy może główny szef który podpisał dokument w świat.. i kolejna sprawa, jeżeli chcemy zmian zróbmy obowiązkowe ubezpieczenie urzędników takie powiedzmy OC, niech składki płaci urząd i w sytuacji wtopy ryzyko ponosić będzie ubezpieczyciel który odbije sobie to później na wyższych składkach..jeżeli tak nie będzie, urzędnik gdy nie ma już wysokich premii uznaniowych (tak jak to kiedyś było) nie będzie ryzykował z własnej kasy tylko przymknie oko na syf który znajdzie bo a nóż sprawa zostanie przegrana w sądzie..takie przymykanie oka prowadzi do mniejszych wpływów do budżetu itp..a może oto właśnie chodzi dzisiejszym elitom...jest też inna droga - może uprościć procedury odwoławcze, skrócić terminy na rozpatrzenie spraw przez sądy, zawiesić egzekucję i odsetki na czas odwołań, zwiększy to elastyczność działania w tym okresie przedsiębiorcom którzy po kontroli nie zgadzają się z ustaleniami urzędników..i jeszcze jedno wprowadźmy odpowiedzialność materialną komisji sejmowych za buble legislacyjne, czy oni nie są też urzędnikami państwowymi???
ZBYSZEK / 83.23.233.* / 2006-05-12 09:24
Proponuję obcięcie diet poselskich za uchwalenie ustaw nie zgodnych z konstytucją (odrzuconych przez TK).
urzędnik_skarbowy / 145.237.253.* / 2006-05-12 07:21
2000-25000 netto? Ja po 10 latach pracy (starszy inspektor) mam 1500 netto. I ja mam jeszcz płacić za błędy moich przełożonych (bo to ONI podejmują decyzje) ? NEVER!!!!
George / 83.25.232.* / 2006-05-12 12:15
Jeśli to Pana przełożeni podejmują decyzje, to oni będą płacić, a nie Pan. Wystarczy zażądać na piśmie potwierdzenia, że dycyzję podjął Pana zwierzchnik.
urzędnik US / 193.26.220.* / 2006-05-20 16:18
he he jasne, do każdej decyzji, którą piszę mam żądać potwierdzenia od szefa????????????? więcej realizmu w polskiej rzeczywistości!!!
Ryszard / 81.168.168.* / 2006-05-11 18:09
Już dawno powinno tak być,że urzędnik powinien być kompetentny a nie z przypadku czy po znajomości.Jestem w tej chwili na bieżąco z Kodeksem postępowania administracyjnego i co ciekawe,że jak urzędnik wyda decyzję i powoła się na przepisy KPA lub pomyli się w nazwisku lub imieniu w wydanej przez siebie decyzji a ja wytknę mu te błędy to urzędnuk może w myśl KPA te pomyłki poprawić a ja z tego tytułu muszę ponieść konsekwencje i tak do skutku ja będę wytykał urzędnikowi jego błędy a on będzie je poprawiał i w rezultacie wychodzi na to ,że ja sam na siebie wydałem prawidłowo umotywowaną decyzję .Jest to absurd ,który tylko w Polsce istnieje.W Kodeksie Postępowania Administracyjnego jest artykuł,który mówi,że urzędnik może po wydaniu decyzji ją poprawiać.Gdzie tu jest prawo ale te prawdziwe a nie urzędnicze.Bo jasno wynika,że petent nie ma żadnego prawa a tylko ma je urzędnik.
mf / 217.97.165.* / 2006-05-12 08:05
O czym ty chłopie piszesz? O korygowaniu błędu pisarskiego czy zmianie decyzji? Pierwszy wymaga wydania postanowienia (od którego przysługuje skarga) a druga nowej decyzji (z prawem do odwołania! Jeśli ten absurd istnieje tylko w Polsce, to podaj przykład kraju, w którym organ administracyjny nie może zmienić decyzji na korzyść strony! Przejrzałeś dwa razy kodeks i myślisz, że coś wiesz.
Przedsiebiorca / 83.30.78.* / 2006-05-11 16:59
A dlaczego to chronić należy urzedników ? Skoro mają być kompetentni to niech będą. Niech ci najlepsi nimi są.
A zarzut że prawo nie jest jasne ?!
A my podatnicy mamy inne prawo ? Dlaczego zatem nas się kara nawet jeśli popełnimy zwykłą pomyłkę ? Przecież my nie musimy być fachowcami od prawa podatkowego, a urzędnicy raczej takimi fachowcami być powinni prawda ?
My jak się pomylimy to ponosimy straszne skutki , tracimy i pracę i wszystko a urzędnicy nie mają ponosić żadnych konsekwencji za brak kompetencji ?
Wapniak / 83.28.104.* / 2006-05-08 15:37
Gratuluję optymizmu!...A póki co proponuję poczytać:

Układ rządzi światem finansów

Standard demokratyczny jest prosty: partia, która uzyskała mandat do rządzenia krajem, obejmuje rząd i rządzi. Wyborca rozlicza ją z realizacji zapowiedzi wyborczych, a jeśli to nie następuje, zmienia swoje preferencje. W Polsce jednak rzecz wygląda zgoła inaczej. Prawdziwa władza spoczywa nie w rękach demokratycznie wybranych przedstawicieli, lecz w rękach dziwacznej hybrydy, którą Jarosław Kaczyński w słynnym przemówieniu określił mianem "układu". To układ decyduje, czy premier, minister, wiceminister zostanie zaakceptowany jako swój i będzie mógł skutecznie podejmować decyzje. Jeśli identyfikacja da wynik negatywny - układ wypluje go jako ciało obce.

Nie warto spierać się, czy jest jeden tzw. układ okrągłostołowy, czy też wiele mniejszych. Fakt jest faktem - bez dopuszczenia do kręgu wtajemniczonych o rządzeniu nie ma mowy.
Wierną ilustracją tych mechanizmów są stosunki panujące w sferze finansów państwa, tj. w Ministerstwie Finansów i Narodowym Banku Polskim. Dwa budynki w Warszawie, po dwóch stronach Świętokrzyskiej.
Oto po wyborach do ministerstwa wkracza nowa pani minister Teresa Lubińska. Profesor nauk ekonomicznych, jeden z najlepszych w kraju fachowców w dziedzinie finansów publicznych, osoba kompetentna i niezależna, wykładowca akademicki, dziekan wydziału na Uniwersytecie Szczecińskim.
Układ ze Świętokrzyskiej reaguje na nią z pewnym opóźnieniem, bo w pierwszej chwili nie potrafi rozpoznać: "swój" czy "obcy"? Dzieje się tak za sprawą pełnionej przez nią w przeszłości funkcji doradcy Leszka Balcerowicza, a potem SLD-owskiego ministra Mirosława Gronickiego oraz epizodu z byłą Unią Wolności (startowała z listy UW w wyborach samorządowych). Opinię o pani minister przesądzają dopiero nazwiska jej współpracowników, takich jak: Cezary Mech, Mariusz Andrzejewski, Marian Moszoro, Alberto Lozano Platonoff. Wszystko jasne: inwazja obcych.

Zachować wpływ na fuzje
Pierwsze posunięcia nowej minister finansów napotykają sprzeciw Świętokrzyskiej.
Oto Polska - jako jedyna - nie wyraża zgody na forum Rady UE na przyjęcie konkluzji prezydencji brytyjskiej w sprawie zmiany dyrektywy bankowej w zakresie konsolidacji transgranicznych. Mówiąc prościej - nie godzimy się, aby o fuzjach (połączeniach) w polskim sektorze bankowym decydowano za granicą. Chcemy mieć wpływ na to, ile banków będzie świadczyło usługi w Polsce, gdzie będą miały centralę i jaki kapitał będzie w nie zaangażowany. To prosta konsekwencja programu wyborczego PiS i hasła wzmocnienia państwa. Jednak z punktu widzenia układu - to skandal.
W gabinetach decydentów zapalają się czerwone światełka. Urzędnicy Ministerstwa Finansów, zwłaszcza ci, którzy przyszli 16 lat temu z Balcerowiczem, patrzą na ręce nowej szefowej, śledzą jej poczynania z dezaprobatą, poszeptują po kątach i donoszą, komu trzeba. Do ataku ruszają zaprzyjaźnione z układem media, wykorzystując niezręczności pojawiające się w publicznych wypowiedziach Lubińskiej. Tytuły prasowe z listopada i grudnia krzyczą: "Polska samotnie blokuje...". Na rządowych negocjatorów z kraju i z zagranicy wywierany jest nacisk. Aranżowane są spotkania z ambasadorami, interwencje, do Ministerstwa Finansów napływają listy z NBP, z Europejskiego Banku Centralnego, z Komisji Europejskiej. Zabierają głos "niezależni" ekonomiści. W sukurs ruszają komentatorzy zagraniczni znający stosunki polskie wyłącznie z lektury "Gazety Wyborczej".

Można być skutecznym
Cały ten rejwach budzi zdumienie, jeśli zważyć, że kierownictwo ministerstwa robi tylko to, co każdy suwerenny rząd: broni interesów Polski. I to broni skutecznie! W efekcie Rada UE nie przyjmuje konkluzji prezydencji brytyjskiej. To zaś oznacza, że nie są obligatoryjne dla członków UE. Kolejna prezydencja - austriacka - zmienia sporne zapisy projektu, wprowadzając doń sformułowanie o konieczności zachowania "odpowiedniego balansu" między zakresem nadzoru ze strony kraju goszczącego i kraju macierzystego banku, który przeprowadza fuzję transgraniczną.
Gdybyśmy bez protestów pozwolili zmienić dyrektywę bankową - spór o fuzję Pekao SA z BPH, a zwłaszcza o zgodę na wykonywanie przez UniCredito prawa głosu z akcji BPH, nigdy by nie zaistniał, ponieważ sprawę rozstrzygałby włoski nadzór bankowy. Polskie władze mogłyby tylko się przyglądać, jak włoski moloch przejmuje dominację nad polskim sektorem bankowym.
Dlaczego przewodniczący Komisji Nadzoru Bankowego prezes Leszek Balcerowicz nie poparł polskich negocjatorów, gdy walczyli o przyznanie polskim organom nadzoru wpływu na transgraniczne procesy konsolidacyjne? To pytanie pozostaje otwarte. Może sprawę wyjaśni bankowa komisja śledcza. Skądinąd wiadomo, że w tym czasie Główny Inspektorat Nadzoru Bankowego po cichu negocjował własne warunki z UniCredito. Ich efektem jest m.in. zagwarantowanie polskim menedżerom pewnej liczby stanowisk w nowym, powiększonym banku i pozostawienie na dotychczasowym stanowisku związanego z Platformą prezesa Pekao SA Jana Krzysztofa Bieleckiego.
Układ potrafi twardo stawać, gdy chodzi o jego własne sprawy, wystarczy porównać niemrawe negocjacje akcesyjne z późniejszą zażartą walką o stołki w Brukseli.
Prace w UE nad przepisami o nadzorze trwają, tyle że z polskiej strony jest mniej determinacji. Minister Lubińska została odwołana, bezpośredni negocjator - wiceminister Mech - również. Świętokrzyska odrzuciła obcych...

Układ? Co to takiego?
- To rozległa struktura powiązań nomenklatury i służb. To oni patronowali prywatyzacji polskich banków. Prywatyzowali tak, aby wszędzie mieć swoich ludzi - twierdzą nasi rozmówcy. Mackami układ obejmuje nie tylko obie strony Świętokrzyskiej, ale także zarządy banków, kierownictwa różnych fundacji i towarzystw, wpływowe gremia polityczne, media, organizacje międzynarodowe, firmy reklamowe i PR-owskie. Posiada rozległe kontakty za granicą, które bez skrupułów wykorzystuje w rozgrywkach wewnętrznych. Ktoś radzi, aby przyjrzeć się karierom kilku ludzi z Polskiego Banku Rozwoju, przejętego i zlikwidowanego przez BRE Bank. Informacje trudno zweryfikować. Nieco światła na powiązania mogłaby rzucić komisja ds. prywatyzacji banków. Jednak w sytuacji, gdy układ trzyma obie strony Świętokrzyskiej - niełatwo będzie jej uzyskać odpowiednie dokumenty, przeniknąć zależności.
- Skompromitują komisję. Skierują na fałszywy trop, a potem będą wyszydzać w mediach jej niekompetencję - ostrzega jeden z posłów PiS.
Tylko ktoś naiwny może sądzić, że legalnie wybrane władze mają do tych gremiów prawo wstępu. Nic podobnego. Na korytarzach NBP jeszcze dziś można usłyszeć historyjkę o tym, jak to nowo mianowani przez Teresę Lubińską przedstawiciele ministra finansów w Komisji Nadzoru Bankowego zabiegali o wpuszczenie na obrady KNB. Potraktowani zostali jak intruzi.
- Najpierw ukuto tezę, że nie mają dostępu do informacji niejawnych, więc nie mogą zasiadać w Komisji. Kiedy okazało się, że posiadają certyfikat, prezes Balcerowicz kazał sekretarce zatrzymać ich pod drzwiami. Po prostu chciał pokazać, kto tu rządzi. Gdyby sami nie wtargnęli na salę, czekaliby tam do dzisiaj - opowiada urzędniczka NBP (notabene Balcerowicz nie dał za wygraną i skorzystał z najbliższej okazji, aby usunąć wiceministra Mecha z KNB). Po drugiej stronie Świętokrzyskiej szybko rozeszła się wiadomość, że przedstawiciele minister Lubińskiej zostali lodowato przyjęci przez Balcerowicza. Nikt się temu zresztą nie dziwił - powszechnie wiadomo, że prezes NBP jest człowiekiem chimerycznym.
- Jak mu się ktoś nie spodoba, potrafi nie podać ręki - twierdzi wysoki urzędnik MF. W czasie spotkań nieraz nagle, bez słowa komentarza, zarządza przerwę i znika w swoim gabinecie, nikogo nie zapraszając. Źle znosi napięcie. Kiedyś, gdy był ministrem finansów w rządzie AWS, tak skandalicznie zachował się wobec dziennikarki, która zadała trudne pytanie, że jego asystenci uznali za konieczne za jego plecami przeprosić ją. O szczególnej pozycji Balcerowicza w trójkącie władza - finanse - media można było się przekonać podczas telewizyjnego wywiadu Tomasza Lisa z prezesem NBP. Dziennikarz słuchał z miną wystraszonego uczniaka, nie odważywszy się ani razu przerwać monologu głoszonego mentorskim tonem.

Układ nadzoruje się sam
Kolejne starcie między NBP a byłym już kierownictwem Ministerstwa Finansów dotyczyło centralizacji nadzoru finansowego.
- Jedyną obroną państwa w sytuacji, gdy gospodarkę zdominowały zagraniczne podmioty finansowe, jest nadzór nad nimi - twierdzi niezależny ekspert rynku kapitałowego, prosząc o niepodawanie nazwiska.
Sprawa wydaje się oczywista. Każdy, kto obraca się w świecie finansów, dostrzega przemożny wpływ, jaki wywierają instytucje finansowe na życie gospodarcze i polityczne kraju oraz na uzależnione od reklam media. Wiadomość o tym, iż "ktoś obcy" może zostać szefem nadzoru finansowego, zelektryzowała środowisko. Tutaj dobrze się pamięta, jak prezes Mech, piastując stanowisko szefa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi za czasów AWS - UW, wyćwiczył instytucje finansowe zarządzające Otwartymi Funduszami Emerytalnymi - chodziły jak lwy pod pejczem tresera. O fuzjach, monopolizacji rynku, nieuczciwych zarobkach czy wyprowadzaniu pieniędzy za granicę nie było mowy.
Dla państwa niezależny człowiek na najwyższych funkcjach to skarb, dla rynków kapitałowych - czarny sen. SLD po dojściu do władzy pozbył się nie tylko Cezarego Mecha, ale i całego UNFE, likwidując ten urząd.
Dlaczego jednak konsolidacja nadzoru finansowego (tj. połączenia w jednej instytucji nadzoru nad bankami, instytucjami ubezpieczeniowymi i rynkiem kapitałowym) wywołała taką niechęć w Brukseli i w Europejskim Banku Centralnym?
- W wielu krajach rozwiniętych: w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Japonii, Szwajcarii, a także w sąsiednich Czechach i na Słowacji, nadzór finansowy jest scentralizowany - wyjaśnia jeden z ekspertów. - Jest to naturalny trend związany z tym, że usługi bankowe i ubezpieczeniowe przenikają się z rynkiem kapitałowym.
Jest jednak pewien niuans wynikający z dążenia Komisji Europejskiej do jak najszybszego rozszerzenia strefy wspólnej waluty. Otóż, jeśli do tego dojdzie, banki centralne poszczególnych państw staną się "bezrobotne". Stąd narodził się w Europejskim Banku Centralnym pomysł, by one właśnie zajęły się nadzorem finansowym. Projekt ustawy o nadzorze finansowym przygotowany w Ministerstwie Finansów pozbawił tej roli NBP. I o to wybuchła wojna.

Grozi konflikt interesów
Dlaczego resort finansów nadał ustawie taki właśnie kształt?
Polska pod rządami PiS nie spieszy się do strefy euro, co oznacza, że NBP będzie nadal odpowiadał za politykę pieniężną, a ten, kto ustala politykę pieniężną, nie powinien jednocześnie nadzorować instytucji finansowych, ponieważ zachodzi konflikt interesów. Nad tym konfliktem Komisja Europejska przechodzi do porządku dziennego, ponieważ liczy na szybkie poszerzenie eurostrefy. Polska, która nie zamierza na razie przyjmować wspólnej waluty, kształt nadzoru finansowego musi mieć inny. Dlatego też uwagi Europejskiego Banku Centralnego zostały tylko częściowo uwzględnione w projekcie ustawy.
Zamiast jednak spokojnie wyjaśnić problem od strony merytorycznej, w EBC potraktowano to jako pretekst do eskalacji sporu, co z pewnością nie miałoby miejsca, gdyby nie presja ze strony krajowego "układu", który podjął próbę zablokowania ustawy. Absurdalność nacisków widoczna jest zwłaszcza w korespondencji sygnowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Najpierw MFW nadesłał do Ministerstwa Finansów własne opracowanie, w którym stwierdził, że nadzór zintegrowany jest bardziej efektywny niż rozproszony, a tydzień później... przeciwko tejże konsolidacji nadzoru zaprotestował! To mały przyczynek do tego, kędy biegną tropy międzynarodowych powiązań ludzi układu i jakimi metodami uprawiają politykę.
- Oni strasznie te kwestie personalizują. Nie patrzą na dany problem merytorycznie - kto ma rację, które rozwiązanie będzie bardziej efektywne, lecz rozstrzygają według schematu "swój - obcy". Jeśli nadzór finansowy obejmie "swój" - wszystko jest OK. Jeśli "obcy" - wybucha awantura - podsumowuje te przepychanki jeden z naszych rozmówców.
Ustawa o nadzorze finansowym została przyjęta przez Radę Ministrów, ale na skutek nacisków jak dotąd nie trafiła do Sejmu.

Pobity własną bronią
Strategia zarządzania naszym długiem przyjęta przez resort finansów również spowodowała starcie z układem.
W końcu marca i we wrześniu przypada termin spłaty zadłużenia Polski. Minister finansów, jeśli nie ma dewiz, musi je zakupić w NBP. I o tyle więcej wyemitować obligacji. To sprawia, że minister jest uzależniony od polityki pieniężnej NBP. NBP może zgarnąć te środki przez emisję bonów pieniężnych, a wtedy na rynku krajowym jest mniej środków, stopy idą w górę, rentowność obligacji również.
Za Teresy Lubińskiej Ministerstwo Finansów postanowiło przejąć inicjatywę z rąk NBP, tj. wcześniej, już na początku roku, zakupić dewizy, aby potem spokojnie spłacić ratę, bez ryzyka spadku wartości złotówki. Zmieniono dotychczasową strategię zarządzania długiem, która polegała na zwiększaniu podaży emisji zagranicznych, co było niekorzystne dla nabywców krajowych. Przeprowadzono w to miejsce jedną emisję euroobligacji, w styczniu, bo z kalkulacji ministerstwa wynikało, że koszty będą wówczas najniższe.
Wskutek tej operacji roczne koszty obsługi zadłużenia zagranicznego spadły o 2,5 mld zł! Udało się zbić rentowność obligacji Skarbu Państwa, i to pomimo faktu, iż jednocześnie ogłoszono, że Polska na razie nie wchodzi do strefy euro, co powinno przynieść odwrotny skutek. Brak terminu przyjęcia euro utrudnił jednak spekulację walutą. Inwestorzy nie mogli grać na kurs wymiany złotówki na euro (kupuje się złotówki, następnie umacnia kurs przez kupno polskich obligacji lub wymianę euro na złote, co powoduje aprecjację złotego, a gdy kurs się usztywni, szybko dokonuje się wymiany złotówek na dewizy).
O tę styczniową emisję wybuchła awantura z NBP, który robił wszystko, aby do niej nie doszło.
- Balcerowiczowi chodziło o to, aby nową ekipę chwycić za gardło - uważa były pracownik Ministerstwa Finansów.
NBP użył argumentu, że emisja wywołała aprecjację, co będzie niekorzystne dla eksporterów (to bodaj pierwszy przypadek, gdy NBP zainteresował się losem eksportu). Ministerstwo Finansów odpowiadało na to, że za aprecjację odpowiada bank centralny. Ma instrumenty do jej zwalczenia - może obniżyć stopy.
- Odwróciliśmy przeciwko NBP tę strategię, którą bank centralny prowadził przeciwko rządowi - ocenia jeden z byłych urzędników MF. - Krytykowaliśmy NBP, że utrzymuje za wysokie stopy, że przyciąga spekulantów. Pokazywaliśmy, jak niski jest poziom inflacji, najniższy w Europie. Mówiliśmy, że gdyby obniżyć stopy, w ciągu 6-9 miesięcy nastąpi gospodarczy boom, ruszą inwestycje. Po raz pierwszy to nie my, lecz NBP musiał się bronić, bo złotówka stała się za mocna. W końcu Rada Polityki Pieniężnej musiała obniżyć stopy!

Układ chce euro
Poprzedni SLD-owski rząd ustalił program konwergencji, którego zwieńczeniem miało być przystąpienie Polski do strefy euro już za 3 lata. Deficyt budżetowy miał wynosić zaledwie 1,5 proc., co musiałoby się wiązać z drastycznymi cięciami wydatków budżetu.
Program ten zakwestionował niemal nazajutrz po wyborach prezydent, a w ślad za nim minister Lubińska, która oświadczyła, że dla niej priorytetem będzie rozwój gospodarki, a nie euro. Układ odpowiedział falą ataków w liberalnych mediach i inspirowaniem negatywnych sygnałów z Brukseli. Próbowano naciskać na rząd, by wyznaczył datę wejścia do eurostrefy, choć traktat akcesyjny nie nakłada na nas takiego obowiązku.
- Problem zamyka się w pytaniu: czy mamy mieć własną politykę finansową, czy też nie. O podaży euro nie my będziemy decydowali. Jeśli w Polsce będzie kryzys gospodarczy, nikt się tym nie przejmie - argumentuje rządowy ekspert.

Potrzebny jest duch odkrywcy
Minister Zyta Gilowska, była wiceprzewodnicząca PO, przyszła do MF z bagażem własnych doświadczeń, znajomości, układów towarzyskich, których znaczenia PiS zapewne nie docenił. Jarosław Kaczyński (bo to on zaprosił panią profesor do rządu) sądzi - co typowe dla prawnika - że wystarczy oczyścić gospodarkę z "układów", a sama zacznie się kręcić. Do tego zaś wystarczy mieć wpływ na służby specjalne i tzw. resorty siłowe.
Prezes PiS może się jednak przeliczyć! Jest duże niebezpieczeństwo, że IV RP poślizgnie się właśnie na finansach. Jeśli Polska ma być państwem solidarnym, trzeba odwrócić liberalną logikę zarządzania finansami, do tego zaś potrzebny jest w ministerstwie człowiek o duszy Kolumba, gotów na radykalne zmiany i niełatwo dający się przestraszyć. Minister Gilowska, aczkolwiek nie sposób odmówić jej kompetencji, siły charakteru, dobrej woli, a także wdzięku i umiejętności prezentacji w mediach, do roli Kolumba zdecydowanie się nie nadaje.
- To nie jest nawet kwestia jej przekonań, lecz ludzi, którymi się otacza - uważa jeden z dawnych współpracowników pani minister. - Otoczenie nią steruje. A wywodzi się ono wprost z Platformy. W żadnej innej sferze przynależność ludzi PO do tzw. układu nie jest tak widoczna, jak w dziedzinie finansów.
Osoby z gabinetu politycznego Teresy Lubińskiej minister Gilowska zwolniła z dnia na dzień. W rządzie nie ma dziś także miejsca dla czołowych ekspertów PiS, którzy negocjowali z PO kwestie finansowe. Na cztery osoby z gabinetu politycznego Gilowskiej dwie związane są z Platformą. Sprawy finansów wróciły w utarte koleiny. Otoczenie utwierdza panią minister, że tak właśnie być powinno.
Małgorzata Goss
George / 83.25.232.* / 2006-05-12 12:47
Doskonały tekst, chociaż już na początku lat 90 mówiło się głośno, że w okrągłostołowym podziale łupów finanse i sektor bankowy przypadły w udziale postkomunistom i służbom. Zjaiwsk trudnych do wytłumaczenia, które pojawiły się w naszych finansach jest wiele. Ot chociażby przypadek dawnego Banku Gdańskiego, przemianowanego na Bank Millenium i rola niezatapialnego prezesa z układu - Kotta w polskim systemie bankowym, czy mega-przekręt nazywany Programem Powszechnej Prywatyzacji i udział w nim wielu tajemniczych osobistości, które pojawiły się w otoczeniu min. J. Lewandowskiego, a także jego nagła wolta i zmiana poglądów na procesy przekształceń własnościowych? Przykłady dziwnych fenomenów można by mnożyć i ich wyjaśnienie, o ile jest możliwe, w co wątpię, byłoby bardzo ciekawe. Obwaiam się, że gdy układ poczuje się zagrożony, wytoczy najcięższe działa, a nawet może sam George Sorros ufunduje nagrodę osobom, które sprowadzą Polskę i Polaków na właściwą drogę?
Wapniak / 83.28.105.* / 2006-05-13 14:19
P. George! Proszę przeczytać tekst z Nasz Dziennika z dnia 22-23.04.06r. pt. Kolonizatorzy
mf / 217.97.165.* / 2006-05-12 08:16
Taki długi tekst i ani razu nie "wymsknęło się" nic o Żydach i masonach. Gratuluję samodyscypliny.
Uniwersytet Szczeciński to faktycznie full wypas, niech się schowają MIT i inne Kembridże
kot / 86.42.205.* / 2006-06-15 20:51
Jestes prowokator i idiota
Wspanialy / 83.27.43.* / 2006-05-11 20:39
Panie Wapniak, cos sie Panu pomylilo, pana opinia nie ma nic wspolnego z tematem...
ŁowcaGwiazD / 87.96.59.* / 2006-05-11 20:36
o kurde nareszcie jakiś dobry tekst!
LP / 83.135.135.* / 2006-05-07 10:07
Błędy powstają w wyniku nieklarownych i niezsynchronizowanych ze sobą przepisów prawnych.Dlatego ta ustawa to też tylko fałszywa osłona DYMNA tuszująca inną PRZYCZYNE tworzenia takich sytuacji.PRAWO Tworzą LUDZIE PRAWA i ONI dobrze wiedzą gdzie i jakie LUKI PRAWNE jakie stwarzają "możliwości manewru".ROZLICZMA LUDZI ODPOWIEDZIALNYCH za "CICHE PRZEMILCZANIE czy BIERNą AKCETACJE TEGO STANU RZECZY !!!!!
NIE JEST NASZYM OBOWIąZKIEM UDAWADNIAć POZIOM WIEDZY PRAWA. PRAWO JEST JAK : WŁAśCIWE LEKARSTWO NA PRZYCZYNE TWORZENIA SIę "CHOROBY" . NIEWŁAśCIWE STOSOWANIA " WŁAśCIWEGO LEKARSTWA "TO Więcej STRAT I NIEZROZUMIENIA JAK SPOŁECZNEJ KORZYśCI JAKIE TO POWINNO PRZYNOSIć
dd / 193.26.220.* / 2006-05-20 16:20
Brawo, nareszcie rozsądna uwaga.
xxx / 83.25.79.* / 2006-05-06 23:07
Dotychczas bezkarnych, a przez to zarozumiałych urzędników mależy karać tak samo, w jaki sposób urzednicy karają udawając sądy. A przyt okazji zmian wypadałoby zmienić "środek ciężkości" spraw. Otóż w prawie karnym NIKT NIE JEST WINNY DOPÓKI NIE JEST SKAZANY PRAWOMOCNYM WYROKIEM SĄDOWYM, a oskarżonemu winę należy UDOWODNIĆ. W prawie karno-skarbowym, to oskarżony podatnik musi udowadniać, że NIE JEST WINNY. To m.in. to jest przyczyną frywolnego i uznaniowego widzimisię urzędników przy podejmowaniu decyzji, mających niejednokrotnie życiowe skutki (być, albo nie być) dla podatników, za które - niestety - dotąd nie ponoszą ŻADNEJ odpowiedzialności.
kioskarz / 83.28.46.* / 2006-05-13 10:57
jestem za a nawet przeciw
urzędnik_skarbowy / 145.237.253.* / 2006-05-12 07:25
Bzdura. To ja muszę podatnikowi udowodnić, że popełnił błąd, a nie on mnie, że jest niewinny. Pracowałeś Ty kiedyś w skarbówce? Na pewno nie, bo bzdety wypisujesz.
ŁowcaGwiazD / 87.96.59.* / 2006-05-11 21:00
Przecież Polska to kraj ambiwaletnego prawa. Z jednej strony chcemy surowych kar i rozliczania winnych a z drugiej strony godzimy sie na samowole sądów i prokuratorów którzy latami trzymają ludzi za kratami i bez prawomocnego wyroku. Patrz : Dochnal i Peczak ale też Kluska i włąsciciel kantoru Vonti z Gdańska
Antymocherowy berecik / 83.28.27.* / 2006-05-11 22:33
Wspaniały!!!! jakie Ty masz wykształcenie ????
BUBUŚ / 83.28.249.* / 2006-05-13 16:33
KOLEJNA BZDURA. NIE LEPIEJ USTANOWIĆ JASNE ZWIĘZŁ PRAWO WYKLUCZAJĄCE DOWOLNE INTERPRETACJE.
NASI DUPOKRACI NA GÓRZE ZAMIAST ZWALCZAĆ PRZYCZYNY JAK ZWYKLE ZWALCZAJĄ SKUTKI.
ZACZNIJMY OD WYWALENIA 460 NIEROBÓW
obywatel / 193.26.220.* / 2006-05-20 16:22
POPIERAM, i w tym tkwi cały problem. Jasne, klarowne prawo, bez dowolnych interpretacji rozwiąże wszystko. Wystarczy brać przykłady z życia i dodawać do przepisów. Ale nasi posłowie mają ważniejsze rzeczy na głowie, niż takie p*******...

Najnowsze wpisy