Marc Faber - amerykański ekspert od rynków wschodzących w ostatnim swym raporcie stwierdza, że ostatnie zawirowania na rynku akcji mogą zapowiadać nadejście rynku niedźwiedzi. W większości decydujących momentów rynki akcji zmierzają w dokładnie odwrotnym kierunku w stosunku do kierunku oczekiwanego przez „stado”, które zazwyczaj opiera się na analizie fundamentalnej. Rynki byków wyłaniają się z głębin recesji, gdy inwestorzy utracili już wiarę w jakąkolwiek poprawę i gdy panuje ogólne przygnębienie i czarnowidztwo. I odwrotnie, gdy niebo jest bezchmurne i wszyscy mają na ustach Nową Ekonomię, Nowy Model i „Goldilocks Scenario” Busha, wówczas poważnie narasta zagrożenie pojawienia się rynku niedźwiedzi. Początek spadku nie jest zapowiadany biciem dzwonów, gdyż rynek misiów niczym złodziej zakrada się nocą, gdy inwestorzy pogrążeni są w błogim śnie o jeszcze większych zyskach.
Aby zrozumieć ostatnią wyprzedaż na globalnym rynku i ocenić, czy przemieni się ona w rynek niedźwiedzi należy uprzednio popatrzeć na poprzedzające ją wydarzenia. Z obawy przed deflacją po krachu na rynku techniki i informatyki w 2000 roku oraz po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku Zarząd Rezerwy Federalnej USA obniżył stopy procentowe z 6,5 do 1%. Łatwość uzyskiwania tanich kredytów spowodowała drastyczny wzrost zadłużenia, co z kolei doprowadziło do wzrostu cen wszystkich dóbr, w tym akcji, nieruchomości, towarów, dzieł sztuki, a nawet wina. W USA rozkwitła konsumpcja oraz wzrosły obroty handlowe i deficyt na rachunkach bieżących. Gdy rozwój ekonomiczny oparty jest na rosnącym zadłużeniu, musi mu dotrzymywać kroku podaż pieniądza i kredytu. To się jednak już skończyło, nie dlatego, że Fed dokonał takiego ograniczenia, ale ze względu na samoograniczenie się rynku. W końcu 2006 roku poczęto dostrzegać pewne rysy w systemie kredytowym przejawiające się spadkiem cen nieruchomości i wycofywaniem się z rynku niektórych pożyczkodawców udzielających kredytów preferencyjnych. Dopiero wówczas zaostrzono kryteria udzielania kredytów, a gdy strumień kredytów na budownictwo zmalał, sektor bankowy odczuł pewien brak płynności finansowej. Zmalała konsumpcja i tempo wzrostu gospodarczego oraz obniżył się deficyt na rachunku bieżącym. Efekty nie zostały dostrzeżone natychmiast, choćby z tego względu, że Japończycy nadal brali pożyczki w Jenach, by inwestować w wyżej opłacalne, choć bardziej ryzykowne
akcje na rynkach światowych. W rezultacie ceny akcji na niektórych wschodzących i rozwijających się rynkach niebezpiecznie wzrosły. Powstała ogromna „bańka inwestycyjna”.
Jak zwykle bywa po pojawieniu się takiej „bańki”, naiwni neofici, przemądrzali spekulanci i dysponujący nadmiarem pieniądza menadżerowie funduszy inwestycyjnych rzucili się hurmem na jedną stronę inwestycyjnej łodzi, która oczywiście straciła równowagę i wystarczyła jedynie mała fala, by ją jeszcze bardziej przechylić, a nawet zatopić. Tym drobnym impulsem były pogłoski o planowanych przez rząd chiński zmianach w regulacjach prawnych giełdy, który sprawiły, że 27 lutego główny indeks giełdowy Chin spadł o 8,8%. Wobec potężnej presji i zdominowania rynku finansowego przez transakcje komputerowe wstrząs w mgnieniu oka obiegł wszystkie giełdy świata od Rosji po Malezję i Japonię i dotarł do USA.
Gdzie zatem zmierzamy? Czy ostatni wstrząs jest jedynie przelotną korektą na drodze wzrostu jak utrzymuje tłum wyznający „Goldilocks Scenario”, czy też stajemy w obliczu pojawienia się rynku niedźwiedzi? Marc Faber jest przekonany, że raczej nastąpi ta druga opcja, gdyż niezależnie od tego, ile pieniędzy Fed wpompuje do systemu finansowego, sektor budowlany nie wydobędzie się tak szybko z dołka, w jaki wpadł, ponieważ ceny nie zależą wyłącznie od podaży pieniądza, ale głównie od popytu i podaży. Ponadto wycena wartości spółek na większości rynków, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, Rosji, Indiach i w Chinach jest zdecydowanie zawyżona na skutek znaczących wzrostów, jakie miały tam ostatnio miejsce.
Co więc powinni uczynić inwestorzy? Powinni zredukować ryzyko pozbywając się przewartościowanych akcji z takich rynków jak Chiny czy Indie i przenieść pieniądze do bezpieczniejszych krótkoterminowych obligacji USA, bądź ulokować je w mniej narażonych na finansowe wstrząsy akcjach firm farmaceutycznych i spożywczych. Jedyną ujemną stroną takich decyzji jest to, że rynek może się momentalnie ocknąć z letargu i poszybować ku niebu. Wówczas jednak skakać trzeba będzie z wyższego piętra trampoliny i znacznie głębiej nurkować.