kukariusz
/ 88.220.40.* / 2010-04-24 11:08
ajpierw Putin rozegrał Tuska i Kaczyńskiego podwójnymi obchodami w Katyniu, w efekcie zamiast jednej uroczystości na najwyższym szczeblu, mieliśmy dwie, w tym jedna, ta dla Putina ważniejsza bo przez niego zaszczycona obecnością, ze słabszą polską reprezentacją. Żeby nas jeszcze bardziej upokorzyć, rosyjski ambasador przygotowywał odpowiedni klimat, opowiadając, że nic o wizycie naszego prezydenta nie wie, bo go Kancelaria Prezydenta nie poinformowała, że prezydent się wybiera.
Gdy już Putin rozegrał tę partię, i udało się wspólne polsko-rosyjskie obchody przyspieszyć o trzy dni w stosunku do właściwej rocznicy i trzymać od nich z daleka polskiego prezydenta, i kilka innych osób, którym szczególnie i od zawsze zależało na oddaniu czci ofiarom Katynia, rosyjskie władze najwyraźniej uznały, że polskiej delegacji na najwyższym możliwym szczeblu nie należą się żadne względy. Zdemontowano więc zwiększający bezpieczeństwo lądowania dodatkowy system, nie zadbano nawet o głupie żarówki oświetlające pas startowy, i choć podobno warunki były tak niebezpieczne, że zgodnie z przepisami lotnisko należało zamknąć, pozwolono polskim pilotom lądować. Naprowadzany z wieży - po rosyjsku, choć o ile wiem nie jest to język międzynarodowy używany w lotnictwie - polski samolot z prezydentem i innymi osobistościami rozbił się na rosyjskim lotnisku, rosyjskim
samolotem, który przeszedł niedawno remont generalny w rosyjskich zakładach.
Gdy już się rozbił, rosyjskie służby po prostu zabrały sobie do Moskwy wszystkie czarne skrzynki i ciała ofiar, nie dbając nawet o to, żeby teren był właściwie zabezpieczony, co ma przecież kluczowe znaczenie dla rzetelnego zbadania przyczyn katastrofy. Rosyjskie służby specjalne pozbierały z miejsca katastrofy wszystkie rzeczy należące do ofiar, a że wśród nich były najważniejsze osoby w państwie, w ich ręce trafiły komórki, komputery, zapewne także telefon szyfrujący prezydenta i inne cenne fanty. Nie wiadomo do końca kto co chapnął, bo dzięki wspaniałemu zabezpieczeniu miejsca katastrofy, w pobliżu wraku samolotu chodzili gapie, niektórzy nawet podobno brali sobie różne rzeczy na pamiątkę. Nie wiadomo więc co z tego co spadło na rosyjską ziemię w ogóle odzyskamy, a co na zawsze zasili sejfy rosyjskich służb specjalnych, które z pewnością będą umiały z tego zrobić użytek.
Teraz trwa śledztwo. Rosyjskie, bo choć mogliśmy poprosić zarówno o to, aby katastrofę zbadała niezależna międzynarodowa komisja, jak i o to, aby przejęły ją polskie służby, nasze władze nie widziały, a raczej nie miały odwagi dostrzec, takiej potrzeby. Najwyraźniej uznając, że nie uzasadnia tego ani polityczna i wojskowa pozycja - najwyższa z możliwych - ofiar katastrofy, ani reputacja - najłagodniej ujmując wielce wątpliwa - gospodarza, odpowiedzialnego za morderstwa polityczne i terror u siebie, oraz co słabszych sąsiadów. Żeby było śmieszniej, choć to chyba złe słowo bo jest już wyłącznie straszno, gdy kilka tygodni wcześniej gruzińska telewizja wyemitowała udający rzeczywistość film o zestrzeleniu prezydenta Kaczyńskiego, tłumaczyła to potem informacjami jakimi dysponowały służby specjalne Gruzji. Nic jednak nie jest w stanie zmącić bezgranicznego zaufania jakie w tej sprawie mają do Putina polskie władze.
A Rosjanie nie próżnują. Zaraz po katastrofie, nad jeszcze nieostygłymi zwłokami, rozpoczął się festiwal dezinformacji ze strony rosyjskiej, mnożyły się liczby podejść do lądowania, dowiedzieliśmy się też błyskawicznie, że zawinił polski pilot, który nie znał wystarczająco dobrze rosyjskiego, na dodatek nie skorzystał z dobrej rady i postanowił wylądować na lotnisku, tylko dlatego, że nie było zamknięte. Kolejny wygłup nieodpowiedzialnych polaczków.
Po dwóch tygodniach mozolnego śledztwa, udało się wreszcie ustalić godzinę katastrofy. Było to kilkanaście minut przed godziną oficjalnie nam przez Rosjan podawaną. 10 minut przed tym jak zaczęły wyć syreny alarmowe na lotnisku w Smoleńsku, a straż pożarna zaczęła gasić pożar wraku. To też dowód na świetne przygotowanie i zabezpieczenie wizyty głowy polskiego państwa i towarzyszącej mu delegacji wysokich dostojników, jeśli wiedząc, że samolot ląduje w skrajnie niebezpiecznych warunkach obsługa lotniska nie postawiła w stan pogotowia jednostek straży pożarnej, której sam dojazd zajął 10 minut. A i do włącznika alarmu ktoś niespecjalnie się spieszył.
I to na razie właściwie wszystko co wiemy o samej katastrofie. Dzisiaj dowiedzieliśmy się - jakby ktoś jeszcze miał złudzenia - od naszego szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, że w rosyjskim śledztwie jesteśmy petentem, traktowanym "per noga", że w ciągu trzech dni nie dali nam nawet tłumacza, od prokuratora generalnego wiemy natomiast, że może kiedyś coś dostaniemy z czarnej skrzynki, może jakiś stenogram, a w ogóle to upublicznić będziemy mogli tylko to, co nam pozwolą Rosjanie. Ale na razie nic nie wiemy, i nic nie możemy. Rosjanie w pełni kontrolują całe śledztwo, a my nie mamy tam nic do powiedzenia.