Oszolomowaty
/ 79.255.81.* / 2011-11-30 20:44
Zostawcie namiestników radzieckich. Zobaczcie co zrobił namiestnik niemiecki:
"...Moja teza, że telewizja jest w stanie wywołać wojnę i przygotować rozejm, jest moja tylko dlatego, że nie widzę chętnych, aby poważnie się tezą zająć. Mam na myśli dosłownie tyle ile napisałem, nie jakieś tam metafory. Na pierwszy z brzegu dowód podam wojnę w Iraku, ale już wojna w Wietnamie, jeśli nie w Korei, była telewizyjna. Takie same korzenie ma radziecka wojna w Afganistanie, zaś najnowszym osiągnięciem telewizyjnym jest wojna w Gruzji, którą zaraz zastąpi wojna w Iranie. W tezie wojennej zawierają się pomniejsze zjawiska, bo jeśli coś działa maksymalnie skręcone w jedną stroną, znaczy, że musiało od czegoś skręt zacząć. Wojna zwykle zaczyna się od sprzecznych interesów, tutaj raczej niewiele się zmieniło na przestrzeni dziejów. Zatem zanim nastąpi wojna musi być konflikt na niższym pułapie, powodów w przeszłości bywało sporo od bitwy o cycatą blondynę, przez zdobywanie łupów, po rozpaczliwą obronę przed eksterminacją. O co dziś można toczyć wojnę? Stawiam na łupy, choćby dlatego, że cycatą blondynę można odbić jednym kontraktem w dowolnej wytwórni, eksterminacja kosztuje i to niemałe pieniądze, natomiast łupy zawsze są nieśmiertelne. Stosując tezę telewizyjnej wojny do popisów Radka Sikorskiego, widać wyraźnie jak pięknie się teza materializuje. Nim przejdę do tego konkretnego przypadku, jedno zdanie tytułem wstępu. Nieodzowną prawidłowością przywiślańskich salonów jest to, że salony podniecają się modą sprzed dekady, tak średnio, bo bywa i jeszcze większe opóźnienie, czytaj zacofanie. Telewizja słusznej władzy zrobiła rekonesans „po Germany” i nie znalazła w prasie niemieckiej jednej wzmianki na temat wystąpienia polskiego ministra. Najmniejszej wzmianki, ale reporter skazany na straceńczą misję, posiłkował się jakimś wpisem internetowym, w niemieckim wydaniu, Financial Times. Odczytał reporter jakiś wpis, którego nawet nie warto przytaczać i tyle wszystkiego, całe wrażenie jakie na Niemcach zrobiło wystąpienie Sikorskiego. Pojawiło się też jako „michałek” w internetowej wersji bodaj The Economist, gdzieś między konkursem audiotele i relacjami amerykańsko-pakistańskimi.
O czym to świadczy? O czym świadczy fakt, że polski minister składający Niemcom hołd i obietnicę wierności, przy tym deklarujący pokorną rolę pomagiera, nie robi na Niemcach żadnego wrażenia? Odpowiedź jest tylko jedna. Dla Niemców Sikorskiego włażenie w zadek jest oczywistością, stanem rzeczy powszechnie znanym i odczytywanym dokładnie tak jak zostało powiedziane. Po cóż Niemcy mieliby się podniecać czymś podobnym? W Niemczech burzę wywołałoby stanowisko przeciwne, jakieś mruczenie oczywistości poszło mimo uszu, bo którego pana interesuje, że sługa biega w liberii i zwraca się do pana jak należy – za to mu płacą. Polska, w tej wersji polityki zagranicznej uprawianej przez prawie 20 lat znudziła panów niemieckich i radzieckich, ale to już nie tylko polska usłużna cecha. Przemówienie ministra kraju, który obecnie sprawuje prezydencję, nie zrobiło też najmniejszego wrażenia na tak zwanej Unii Europejskiej, chociaż w tym przemówieniu zostało powiedziane wprost, że żadnej Unii nie ma. Sikorski w roli ministra prezydencji oświadczył nie mniej i nie więcej, tylko tyle, że Unia Europejska to Niemcy, bez których UE nie ma. Za potwierdzenie tej jedynej interpretacji słów Sikorskiego wystarczy gremium, przed którym słowa padły. Skoro Sikorski odkrył jakąś cudowną receptę dla Unii, dlaczego nie przedstawił tej wizji na forum europejskim jak Pan Bóg przykazał? Dlaczego w obecności tych wszystkich deputowanych, „prezydenta”, pani „minister” UE od spraw zagranicznych, nie walnął z katedry, ale mruczał coś w niemieckiej salce w obecności emerytowanych prezydentów Niemiec?
Tak postąpił, ponieważ taka jest natura służącego i taka jest rzeczywistość europejska. Wystąpienie w niemieckiej kruchcie ma większe znaczenie dla Europy niż jakieś szklano-aluminiowe biurowce brukselskie, w większości zasiedziałe przez półanalfabetów zebranych z 27 państw. Sikorski mówi w Berlinie, że nie ma żadnej Unii Europejskiej, powiedział to najdobitniej jak się da i na nikim w Europie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, odnotowano co najwyżej news w dziale: „ciekawostki ze wschodniej Europy”. Dlaczego? Z tego samego powodu, który opisałem przy okazji „kwestii niemieckiej”. Nikogo w Unii banalne stwierdzenie, że Unia to Niemcy nie dziwi, nie szokuje, nie wywołuje najmniejszego komentarza. Z tych dwóch scenek rodzajowych wynika jedno – można zagadać wszystko. Telewizją można zagadać wszystko, można wywołać wojnę, napisać rozejm. Uzasadnić partyzanckie, bezprawne zabicie jakiegoś Araba jako cywilizowaną, chrześcijańską powinność i rozbuchać antykatolicką histerię przy okazji prawnego zapisu o karze śmierci. Szczytowym osiągnięciem współczesnej wojny, wznieconej przez współczesna telewizję będzie