Może przed dyskusją o sposobach zmniejszania deficytu budżetowego i podatkach, dobrze byłoby przeczytać jeszcze raz ten artykuł z grudnia 2005 roku
Autor tekstu: Teresa Jakubowska; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,4564
Nie grozi nam — w najbliższej przewidywalnej
przyszłości — podatek liniowy w księżycowej wersji
3x15% Platformy Obywatelskiej. Nawet gdyby PO zwyciężyła w wyborach, były małe szanse na realizację tej koncepcji w zderzeniu z twardą rzeczywistością budżetową. Oznaczała ona stawkę procentową identyczną dla wszystkich podatników bez względu na wysokość dochodu i identyczną dla trzech podatków: PIT od dochodów osób fizycznych, CIT od dochodu przedsiębiorstw i
VAT płacony przez ostatecznego konsumenta towaru. PO zjednywała tym sobie przede wszystkim ludzi o wysokich dochodach, gdyż dla najwyżej zarabiających obniżenie stawki z 40 do 15% oznaczało bajeczną obniżkę podatków. Podatek liniowy wbrew temu, co nam wmawiają, w czystej postaci istnieje tylko w Rosji (ale przedtem podatków w ogóle
nie płacono) a poza tym nigdzie się nie sprawdził, a stawiana nam za przykład Słowacja z bezrobociem sięgającym już teraz 17% jest tego najlepszym dowodem. To niski wskaźnik bezrobocia jest miarą sukcesu ekonomicznego państwa w o wiele większym stopniu niż wysokie wskaźniki wzrostu, wtedy gdy ich beneficjentem jest mała grupa najbogatszych. Gdyby Polacy dali się tak wyzyskiwać jak 800 mln Chińczyków, to Polska też
miałaby oszałamiające wyniki makro. Prawo i Sprawiedliwość ma koncepcję podatku od dochodów osób
fizycznych prawie liniowego, bo tylko dwóch stawek 18% do
100.000 zł dochodu rocznego i 32% powyżej 100.000 zł oraz niewiele zróżnicowanego podatku
VAT. Ta koncepcja, choć w zdecydowanie mniejszym stopniu niż koncepcja PO, również dąży do poprawienia sytuacji przede wszystkim podatników lepiej zarabiających. Stawka 18%, przy likwidacji ulg, oznacza podwyżkę realnie płaconych podatków przez niżej zarabiających (aktualnie średnia wynosi ok. 13%). Wszyscy podatnicy zarabiający powyżej 37.000 zł rocznie płaciliby mniejsze podatki. I byłoby wspaniale dla niektórych podatników, gdyby nie to, że wprowadzenie tych stawek nie jest w ogóle możliwe
bez znacznego zmniejszenia wpływu do budżetu. Trzeba wziąć pod uwagę, że aktualnie podatnicy w drugim 30% i trzecim 40% progu podatkowym, którzy stanowią tylko ok.4% wszystkich podatników, dostarczają połowę dochodów budżetu z tego tytułu. Z matematyki wynika, że w takiej sytuacji obniżenie nawet tylko najwyższej stawki podatkowej o 8% musi oznaczać znaczne zmniejszenie wpływów. Pani minister T. Lubińska stwierdziła, że uszczerbek wpływów przy realizacji stawek PIT z programu wyborczego, wyniósłby, bagatela, 6,5 mld złotych. Jakie to smutne, że takie informacje dochodzą do świadomości
ministrów finansów dopiero po paru tygodniach sprawowania funkcji. Albo — co jest bardziej prawdopodobne w programie wyborczym lansuje się obniżenie podatków dla pozyskania głosów wyborców. Dlatego nie wydaje się możliwa realizacja tych projektów, zwłaszcza, że na skutek swojej socjalnej retoryki Prawo i Sprawiedliwość zwiększa wydatki budżetu w postaci „becikowego" czy emerytur górniczych. Już teraz widać szamotanie się rządu choćby w kwestii akcyzy
na paliwa, podatku od oszczędności bankowych czy podatku od dochodów z giełdy, bo każdy ruch grozi zdestabilizowaniem budżetu. Buńczuczne zapowiedzi premiera Marcinkiewicza realizacji podatkowego programu wyborczego - na szczęście dla nas — nie zostaną pewnie zrealizowane i żadna zmiana na stanowisku ministra finansów na prof. Zytę Gilowską nic tu nie pomoże. Dla wszystkich umiejących liczyć na poziomie szkoły podstawowej sprawa jest oczywista. Chyba że — obniżając podatki najbogatszym — rząd będzie skubał obywateli innymi metodami. Ma ich cały arsenał. Aktualna skala podatku dochodowego od osób fizycznych w Polsce, wbrew temu co się nam wmawia, jest bardzo spłaszczona
i już teraz bardzo obciąża najbiedniejszych [bardzo niska
kwota wolna od podatku]. Usiłowania wprowadzenia dodatkowej stawki 50% dla najbogatszych (powyżej 600 tys. zł dochodu rocznego) zostały storpedowane przez prezydenta Kwaśniewskiego [_1_]. Można było przeczytać i usłyszeć: chcą zabrać połowę dochodów bogatym a przecież jak się zostawia więcej w kieszeniach bogatych to i biednym jest lepiej! Wyliczyłam, ile zapłaciłby więcej podatku ktoś, kto zarabia 650 tys. rocznie czyli od 50 tys. zapłaciłby nie 40% jak teraz ale 50%. Otóż dziś płaci ok. 249 tys. podatku a po wprowadzeniu nowej stawki płaciłby 253 tys. czyli 4.000 zł więcej rocznie czyli 330 zł miesięcznie. Wzrost podatku wyniósłby 0,6% dochodu.
Jeszcze niedawno mówiło się, że prezes Kott ma najwyższą pensję w Polsce, bo 400.000 zł miesięcznie. Okazuje się, że prezes Wróbel [Orlen] zarobił w roku 2004 grubo ponad 1milion złotych miesięcznie. Myślę, że w dysproporcji wynagrodzenia między robotnikiem a menedżerem jesteśmy w absolutnej czołówce światowej. W przypad