Ciąg dalsz
/ 92.25.141.* / 2016-05-01 06:40
Zażądał, by sąd jako dowód dopuścił taśmy magnetofonowe z nagrań rozmów Zbigniewa Ziobry z oskarżonym i jego kolegami. Jakich rozmów? Otóż okazało się, że od momentu kiedy Zbigniew Ziobro nabrał przekonania, że Marek K., Jarosław G. i jego koledzy to zdegenerowane moralnie i poglądowo jednostki, wziął trud przygotowania dowodów w swoje ręce. Przez kilka miesięcy nagrywał ich z ukrytego magnetofonu. Próbował kupić od nich narkotyki, aby było jasne, że parają się dilerką. Odmowa sprzedaży miała świadczyć o tym, że chcą mu dać skręta marychy za darmo po to, by się uzależnił. Nagrywał rozmowy w pokojach akademika i na imprezach, gdzie był zapraszany przez kolegów uważających go za kumpla. Pokazywał im wyciągi z konta bankowego po to, by później w sądzie powiedzieć, że oskarżony doskonale orientował się w jego sytuacji finansowej. Mówiąc krótko próbował ich wypuścić stosując zwykłą cuchnącą prowokację. Bo on przecież wiedział, kto jest winny. Reszta nieważna. Gdy sąd odrzucił wniosek o przesłuchanie taśm, o których Ziobro przypomniał sobie po trzech latach, ten wskazał dowód mający doprowadzić do zwrotu w rozprawie. Powołał na świadka swojego młodszego brata, który oświadczył, że rozpoznaje na pewno, iż głos oskarżonego jest tym samym głosem, który usłyszał w telefonie. Sąd zadał tylko jedno pytanie: jakim cudem może rozpoznać głos oskarżonego, skoro Marek K. na rozprawie nie odezwał się do tej pory ani jednym słowem, a wcześniej młody Ziobro nie znał oskarżonego?
Ziobro natychmiast złożył odwołanie od wyroku. Sąd okręgowy (wówczas wojewódzki) wyrok uniewinniający utrzymał w mocy. Koniec? Nie, przecież Ziobro wie na sto procent, kto jest winien. Składa kasację do Sądu Najwyższego. W 2000 r. Sąd Najwyższy nie odmawia wiceministrowi sprawiedliwości, którym był wtedy Zbigniew Ziobro. Wiceminister, który sam znalazł sprawców i doniósł na nich na policję, ogarnięty jest słusznym gniewem, budzi respekt. Sąd Najwyższy uchylił zatem wszystkie dotychczasowe wyroki i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia z sugestią, by wykonano trzecią, ostateczną ekspertyzę.
Trzecia, rozstrzygająca ekspertyza, została wykonana przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne w Warszawie przy użyciu najnowocześniejszych metod naukowych. Kosztowała 53 tys. zł. Opracowanie to kilkusetstronicowa księga, kategorycznie wykluczająca autorstwo Marka K. W marcu 2003 r., po 10 latach rozpraw, Marek K. pomówiony przez Zbigniewa Ziobrę został ostatecznie uniewinniony. Wyrok jest prawomocny.
Przez 10 długich lat trwała sądowa epopeja, bo jeden facet ubzdurał sobie we łbie i uparł się, że zna sprawcę. Tego przekonania nie były w stanie zmienić żadne ustalenia. Wiara Zbigniewa Ziobry w to, że ma monopol na prawdę, była tak niezachwiana, że nie zdołały jej zmienić żadne dowody i wyroki. Tylko swojemu uporowi Marek K. może zawdzięczać, że pomówienia Ziobry nie złamały mu życia. Do dziś nie wie, jakim cudem nie relegowano go z uczelni po pierwszym skazującym wyroku. Przekonanie Ziobry o winie wskazanego przez niego człowieka dopuszczało prowokację, nielegalne nagrywanie i przedstawianie świadków, których zeznania były warte funta kłaków. Ta zaciętość i poczucie Ziobry, że ma dar wyczuwania winowajców, nie byłyby skazą wartą uwagi, gdyby Zbigniew Ziobro był przeciętnym pracownikiem urzędu gminy. Ale cała sprawa dotyczy prominentnego polityka dość ważnej partii mającej i prawo, i sprawiedliwość w nazwie. Człowieka, który jeśli wszystko źle pójdzie, może być ministrem i prokuratorem generalnym odpowiadającym za sprawiedliwość w całym państwie. To już teraz poseł, członek komisji śledczej, autor raportu, w którym jednoznacznie i kategorycznie wskazuje winnych i żąda ich przykładnego ukarania. To były wiceminister, który z wyżyn urzędu ścigał kolegę z młodości. Zimno się robi ze strachu. Ostrzegamy
--
Komentarz wysłany ze strony mobilnej
http://m.money.pl/