ELJOT.N.
/ 195.149.64.* / 2013-06-01 14:00
Z całym szacunkiem, ale wobec ujemnego przyrostu naturalnego w najbardziej rozwiniętych krajach EU przy rocznym wspieraniu przez nie rodzin z budżetu państwa na poziomie od 7 do 12 razy wyższym, niż w Polsce, należałoby się w ogóle zastanowić, czy jakakolwiek tzw. polityka pro-rodzinna (ostatnio koncepcje Karty Dużych Rodzin) lub powszechne restrykcje w odniesieniu do wszelkich niezbyt rodzinnych koncepcji (związki partnerskie, in vitro) ma w ogóle jakikolwiek sens i nie jest tylko marnowaniem środków publicznych ? Widocznym bowiem gołym okiem banałem jest, że stymulantem prokreacji wcale nie jest jej finansowanie wspieranie, bo ludzie rodzą się nie dla rzekomych budżetowych benefitów, ale po prostu dlatego, że sie rodzą (z potrzeby emocjonalnej, albo z powodu zwyczajnych wpadek). Bo czyż płacenie przez budżet za skutkujący ciążą seks tylko i wyłącznie dla potrzeb zapewnienia późniejszych wpływów podatkowych nie różni się od oficjalnie usankcjonowanej prostytucji, sprowadzając rolę Państwa do czerpiącego benefity z takiego wspierania alfonsa ? Łatwym do stwierdzenia na podstawie mało skomplikowanych analiz truizmem jest fakt, że ograniczenie prokreacji wynika przede wszystkim z poziomu dobrobytu. Jeśli więc chciałoby się stymulować wzrost przyrostu naturalnego (oczywiście, z przyczyn budżetowych, a nie ideologicznych), to wystarczy ustawowo dążyć do rozszerzenia sfer ubóstwa, ograniczyć jakikolwiek indywidualizm, wtórnie zanalfabetyzować społeczeństwo (karmiąc je odpowiednio masową, ogłupiającą papką), ograniczyć wszelką wolność wyboru, zakazać stosowania środków zapobiegawczych i sprowadzić radość z seksu do obywatelskiego obowiązku nakazowego rozmnażania (ku chwale domykania budżetu i sukcesu tzw. polityków). Ale, ale - czy zasadniczo właśnie z tym nie mamy ciagle do czynienia .... ?