"Szanowni Państwo!
Odsłonił się przed naszymi oczami kolejny rozdział groteskowej wojny między premierem Donaldem Tuskiem, a prezydentem Lechem Kaczyńskim. W przeddzień planowanego odlotu prezydenta do Brukseli na rozpoczynający się szczyt Unii Europejskiej, szef Kancelarii Premiera, pan minister Tomasz Arabski przesłał do Kancelarii Prezydenta pismo z zawiadomieniem, że państwowy samolot, który właśnie zawiózł do Brukseli delegację rządową, pozostanie do jej dyspozycji w tym mieście przez cały czas trwania szczytu. Pewnie premier Donald Tusk i ministrowie jego rządu będą samolotem latać do toalety, zwłaszcza gdy ich przypili. Krótko mówiąc, samolotu dla prezydenta nie będzie.
Pan minister Tomasz Arabski wyjaśnił podczas przesłuchania w TVN-24, że to dlatego, iż doszedł do wniosku, że wizyta prezydenta Kaczyńskiego w Brukseli ma charakter prywatny. Gdyby pan Tomasz nie nazywał się Arabski, tylko trochę inaczej, to oczywiście mógłby dojść do każdego wniosku i nawet prezydenta Kaczyńskiego postawić na baczność. Skoro jednak jest tylko Arabski, a na dodatek piastuje stosunkowo skromne stanowisko rządowego intendenta, to określanie charakteru zagranicznych wizyt prezydenta państwa raczej do jego kompetencji nie należy. Jestem prawie pewien, że pan minister Tomasz Arabski też to wie. A skoro wie, a mimo to pozwolił sobie na taki gest pod adresem prezydenta Polski, to na pewno za wiedzą i aprobatą premiera Donalda Tuska.
Pośrednio możemy o tym wnioskować z wypowiedzi samego premiera, który dawał do zrozumienia, że piętrzące się nagle trudności a to z chorymi pilotami, a to z samolotem, który musi pod parą stać w gotowości na lotnisku w Brukseli przez cały czas trwania szczytu Unii Europejskiej, to tylko preteksty, których celem jest uniemożliwienie prezydentowi wzięcia udziału w brukselskim szczycie. Prezydent nie jest mi do niczego potrzebny – stwierdził premier Tusk.
Jestem przekonany, że tym razem mówi szczerze. Co więcej – jestem przekonany, że musi być bardzo ważny powód, dla którego premier Donald Tusk nie życzy sobie mieć w Brukseli świadka w osobie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W takim razie trzeba postawić pytanie, jakie łajdactwo zamierza pan premier tam przeprowadzić, że próbuje nie dopuścić prezydenta państwa do uczestnictwa w brukselskim szczycie wszelkimi sposobami, łącznie z gangsterskimi chwytami, tak samo, jak podczas „nocnej zmiany” w czerwcu 1992 roku?
Stawiam to pytanie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że skoro premier Tusk wszelkimi sposobami dąży do pozbycia się z Brukseli świadka w osobie prezydenta, to najwyraźniej musi mieć coś ważnego, a zarazem kłopotliwego do ukrycia. Po drugie dlatego, że zarówno pan premier Donald Tusk, jak i ministrowie jego rządu udowodnili, iż działają na szkodę polskich obywateli i podejmowanych przez nich przedsięwzięć gospodarczych. Najlepiej widac to na przykładzie działań, które doprowadziły do cofnięcia unijnej subwencji na wiercenia geotermalne w Toruniu oraz aktualnego blokowania przez ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę możliwosci rozpoczęcia publicznej zbiórki na sfinansowanie tej inwestycji poza środkami publicznymi. Jeśli zatem premier Tusk i jego rząd w interesie tajnych służb tubylczych i zagranicznych nie waha się działać na szkodę polskich obywateli i polskiej gospodarki, to całkiem możliwe, że nie będzie miał też żadnych oporów przed działaniem na szkodę polskiego państwa. Jest to tym bardziej prawdopodobne, ze prawdziwym programem Platformy Obywatelskiej i tworzonego z jej udziałem rządu jest odwdzięczanie się tajnym służbom tubylczym i zagranicznym, które wsparły ją podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej i doprowadziły do miejsca, w którym aktualnie się znajduje. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że ani dawne komunistyczne tajne służby wojskowe, ani tym bardziej – tajne służby zagraniczne, nie działały, ani nie działają w interesie Polski. Przeciwnie – w ich interesie leży maksymalne osłabienie polskiego państwa, żeby łatwiej można było je rozkraść, a pozostałe resztki poddać pod władzę państw poważnych.
W tym celu wystarczy doprowadzić do wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego – jak gdyby nigdy nic – jak gdyby nie było irlandzkiego referendum, a którym traktat ten został odrzucony. Ponieważ prezydent Kaczyński od pewnego czasu odmawia ratyfikacji tego traktatu, to jego obecność przy ewentualnym zaciąganiu przez rząd w imieniu Polski zobowiązań, że na przykład metodą faktów dokonanych doprowadzi do wprowadzenia w Polsce w życie postanowień Traktatu Lizbońskiego, jest nie tylko niepotrzebna, ale również – w najwyższym stopniu niepożądana. Tylko taką przyczyną można przekonująco wyjaśnić postępowanie premiera Tuska, który nie waha się ani przed ośmieszaniem Polski, ani przed ośmieszaniem siebie samego i swojego rządu. Rzeczywiście musiał zostać przez kogoś postawiony pod ścianą, że tak się uwija, nie dbając już o pozory. Miejmy nadzieję, że opinia publi