www.michalkiewicz.pl
/ 83.238.173.* / 2007-06-02 12:32
„Niech całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna” – wołał poeta. I rzeczywiście – wojna w Iraku i Afganistanie, jaką Stany Zjednoczone prowadzą w obronie pokoju i w której uczestniczą nasze dzielne wojska („tam wódz taliby gromi, a wzdycha do kraju”), kosztuje od 200 do 300 mln dolarów dziennie.
Z samego kurzu, jaki powstaje przy przeliczaniu takich pieniędzy, można wykroić niejedną fortunę, a tu przeliczanie odchodzi codziennie. Weźmy takie Chiny. Jak wiadomo, są one państwem miłującym pokój, tak, jak kiedyś odwieczny Związek Radziecki. Z drugiej jednak strony właśnie Chiny są największym nabywcą amerykańskich obligacji, których sprzedażą prezydent Bush finansuje wspomnianą wojnę.
Znaczy – tak naprawdę wojna jest kontynuowana za chińskie pieniądze, co oczywiście nie przeszkadza Chinom pryncypialnie miłować pokój. Jak długo? Tego oczywiście nie wiem, ale jeśli Chińczycy nadal będą kupowali amerykańskie obligacje, to kto wie – może pewnego dnia Amerykanie dojdą do wniosku, iż bardziej opłaca się im sprowokować Chiny do wojny o Tajwan, niż wykupywać te papiery?
W historii już tak bywało; wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, kiedy zorientował się, że Niemcy zostały obłożone gigantycznymi reparacjami wojennymi (spłacanie potężnych rat rocznych miało zakończyć się dopiero w 1955 roku!) i aż trzy pokolenia Niemców zostaną poświęcone na ołtarzu europejskiego pokoju, wykombinował sobie, że taniej będzie pozabijać wierzycieli Niemiec, niż spłacać te długi.
Temu celowi podporządkowany został cały program NSDAP i chociaż w 1932 roku długi Niemiec zostały praktycznie anulowane, Hitler nie uważał za stosowne niczego w swoim programie zmieniać, bo wiedział, że w przeciwnym razie rozpętana przez niego siła, zmiecie go w mgnieniu oka.
Wspominam o tym, żeby pokazać, że to się tylko tak wydaje, iż politycy maszerują na czele narodu. Niekiedy rzeczywiście tak bywa, kiedy w narodzie pojawi się wybitny mąż stanu. Na ogół jednak politycy będący na czele nie tylko nigdzie narodów swoich nie prowadzą, tylko w panice przed nimi uciekają w obawie przed stratowaniem, i to uciekają w stronę, w którą nikt nie patrzy.
Weźmy taką Platformę Obywatelską. Dzięki zagwarantowanej przez razwiedkę przychylności mediów i opiniotwórczej agentury, jechała na wrażeniu, że ma jakiś „program”.
Kiedy jednak na horyzoncie pojawiło się widmo powracających piskorczyków z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele, Donald Tusk zrozumiał, że i dla niego kończy się pieriedyszka, że razwiedka bez wahania pozbawi Platformę i życzliwości mediów i współpracy agentury wpływu i szmalcu – bo to wszystko dostanie Kwaśniewski z Olechowskim.
Jakiż ratunek obmyślił, czym postanowił epatować skołowaną publikę? No naturalnie, jakże by inaczej – „konferencją programową”. Bardzo to oczywiście się chwali, tylko czy konferencja programowa odpowie na pytanie, w jaki sposób utrzymać płynność finansową państwa bez powiększania długu publicznego?
Jeśli nie – to jej ustalenia możemy spokojnie włożyć między bajki, ponieważ sprowadzą się one tylko do ewentualnego ustalenia odmiennego sposobu rabowania nieszczęsnych „obywateli”. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze – czy taki, dajmy na to, pan senator Stefan Niesiołowski, jest w stanie wymyślić coś mądrzejszego?
Aleksander Kwaśniewski przynajmniej ma program jasny. Wracamy do III Rzeczypospolitej, w której wszystkim nam było tak dobrze, a której prawdziwa konstytucja, zaprojektowana przez ojców założycieli przy okrągłym stole, ufundowana była na prostej zasadzie: my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych.
W tak zorganizowanym państwie nie trzeba wymyślać żadnych „programów”, tylko dbać o dyskrecję i utrzymywać dobre stosunki z Michnikiem, żeby w „Gazecie Wyborczej” intonował odpowiednie akty strzeliste i hymny, powtarzane potem przez trzodę utytułowanych półinteligentów.
W takiej sytuacji nawet płomienni kontestatorzy w rodzaju pana Andrzeja wiedzą, że kontestować trzeba dopóty, dopóki nie zostanie się dopuszczonym do sitwy. Wtedy wystarczy już tylko straszyć, a przede wszystkim doić wszystko, co tylko ma jakąś dójkę.
Dlatego jest bardzo prawdopodobne, że to właśnie on może okazać się najsłabszym ogniwem obecnej koalicji, zwłaszcza kiedy Aleksander Kwaśniewski, to znaczy – razwiedczykowie – zdecydują się właśnie jego zatwierdzić na przywódcę chłopów polskich. W takiej sytuacji trzeba będzie tylko wymyślić jakieś nowe sposoby golenia małp bez przerywania im snu o potędze, ale takie rzeczy ustala się dyskretnie, bez żadnych „konferencji programowych”.
Wydaje się, że i lekarze zrozumieli, iż teraz, gdy Niemcy przeszły w Polsce na ręczne sterowanie, a tutejsza razwiedka włączyła się do akcji w całej rozciągłości, można nacisnąć bez zahamowań. Nie twierdzę oczywiście, że OZZL wszedł z razwiedką w jakąś konfidencję; co to, to nie. Po prostu zrozumiał, że „oto jest dzień, który dał nam Pan”.
Idiotyzm istniejącego modelu państwa jest oczywisty dla każdego myślącego człowieka, a w takiej sytuacji zorganizowanie w Polsce gwałtownych rozruchów, które zmusiłyby rząd do użycia broni, jest dla niemieckiej, czy rosyjskiej razwiedki zadaniem nader prostym i łatwym.
Lekarze zapowiadają składanie wypowiedzeń, jeśli subito nie dostaną potężnych podwyżek. W tej eskalacji żądań widzę cień nadziei na częściową przynajmniej zmianę modelu państwa. Przy wysokich wynagrodzeniach lekarzy, dla biurokracji zostanie już tak niewiele, że może ona uznać utrzymywanie dotychczasowego modelu ochrony zdrowia za nieopłacalny i zgodzi się na prywatyzację.
W tej sytuacji jedyną niewiadomą jest tylko to, która grupa społeczna zostanie wytypowana do obdarcia ze skóry. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że prawdopodobnie kierowcy.
Nasi okupanci doskonale czują, że jeśli już ktoś kupił sobie samochód, to – po pierwsze – pokazał, że ma jakieś pieniądze, a po drugie – że będzie jeździł, nawet za cenę odjęcia sobie od ust. Dlatego wszystkie dotychczasowe poszukiwania forsy, prowadziły naszych okupantów właśnie w stronę tej grupy społecznej, która z jednej strony łatwa jest do zidentyfikowania, ale z drugiej – niezorganizowana i dlatego pozbawiona wszelkiego politycznego wpływu.
Doszło do tego, że niektórzy ambicjonerzy postanowili na plecach kierowców przejść do historii. Po pomysłach konfiskowania samochodów za promille, po „podatku Religi”, przyszła kolej na troskę o zdrowie.
Doktor Hoc, poseł PiS z Koszalina, postanowił zasłużyć się Polsce nałożeniem na kierowców zakazu palenia we własnych samochodach, pod rygorem kar pieniężnych. Czy siostra przełożona nie za bardzo się rozdokazywała? Oj, hoc, hoc!
Stanisław Michalkiewicz