Mój mąż też doznał krzywdy ze strony Urzędu Skarbowego. Ja straciłam pracę, znalazłam się w silnej depresji i przegapiłam kwotę zwolnioną od podatku. Wówczas to było 80 571 zł. A więc 571. Był to listopad 1997 r. Dopiero po roku US przysłał do męża pismo straszące karami itp. Gdy poszłam do Naczelniczki to przyjął mnie jej zastępca i na prośbę o pomoc, o umorzenie chociaż odsetek, motywując tym, że ja bezrobotna bez prawa do zasiłku,.Jak zapytałam się dlaczego US nie zwrócił uwagi po dwóch miesiącach , to prawie popłakałam się, jak powiedział, że mamy szczęście, że nie po pięciu latach bo wtedy zamiast 10ooo zł miałabym 50 000 zł. Jak zapytałam się czy mogą mi umorzyć część odsetek. To wyśmiał mnie , że ryczę a tu nie miejsce na płacz. Tylko trzeba płacić. Dobrze, że jedna z Pan, podpowiedziała mi, jak odzyskać część
VAT- jak płaciłam podatek dochodowy od całości. I ta pomoc potrafiła zaoszczędzić ponad 5000 zł..Ale nikt oficjalnie nie podpowiedział mi. A przecież część pieniędzy urząd miał. Tak, że w końcowym efekcie zapłaciłam tylko 3900 zł. I to rozłożyłam na raty. Ale traktowanie podatnika jak kogoś do dojenia pieniędzy. Teraz jest trochę lepiej. Mąż miał w ubiegłym roku kontrolę i zupełnie przyzwoicie zostałam potraktowana.