joasia i marek
/ .* / 2004-10-07 11:50
Czytając artykuł czuliśmy, że opisano naszą przygodę, która miała miejsce kilka miesięcy temu. Jesteśmy młodym malżeństwem zmuszonym do wynajmowania mieszkań w Warszawie. Rzadko zdarza się aby wynajmujący podpisali z nami umowę najmu, a lokale zazwyczaj okazują się komunalne. Mimo to decydujemy się na ich wynajem, bo są tańsze. Wynajmując kolejny lokal wydawało się, że wreszcie nam się poszczęści. Właściciel mieszkania zaproponował nam swoisty "leasing". Polegało to na tym, że płaciliśmy mu miesięczną ratę, która miała być zaliczona na poczet przyszłej transakcji. Kupno mieszkania w ratach było dla nas bardzo korzystne, bowiem mając małe dziecko nie byliśmy w stanie jednorazowo zorganizować tak wielkiej kwoty. Korzystna dla nas sytuacja trwała kilka miesięcy. Pewnego dnia zjawił się właściciel mieszkania i stanowczo zażądał zaliczki w kwocie kilkunastu tysięcy złotych. Nie mając takiej kwity próbowaliśmy negocjować, jednak bez rezultatu. Miły i szlachetny dotąd pan zamienił się nagle w zwykłego bydlaka grożącego nam równocześnie bandytami i policją. Ostatmiego dnia miesiąca wróciwszy do domu zastaliśmy wyłamane drzwi, policję i właściciela mieszkania, który twierdził, że musiał się włamać, ponieważ wyjeżdżając do sanatorium poprosił nas o opiekę nad mieszkaniem, a gdy wrócił odmówiliśmy mu prawa wejścia do jego lokalu. Policja, na której wrażenia nie zrobił nawet fakt, że byłam w piątym miesiącu ciąży, stwierdziwszy, że nie jesteśmy zameldowani kazała czym prędzej opuścić nam mieszkanie, odmówiwszy przy tym pomocy przy zabezpieczeniu naszych rzeczy. Poinstruowano nas także, że wszelkie skargi złożyć możemy na najbliższym komisariacie. Co przeżyliśmy to nasze i nie bardzo chce nam się do tego wracać, ale jeżeli autor artykułu wie, w rejonie których ulic zdarzyła się ta historia, i który komisariat zajmował się tą sprawą, to może byłoby wskazane podać to do wiadomości publicznej. Kto wie ilu jeszcze ludzi zostało oszukanych według takiego scenariusza.