Jak Listkiewicz wybrał Latę
Były prezes PZPN rozegrał wszystko subtelnie, po cichu, ładnie dramaturgicznie. I odniósł kolejny efektowny sukces.
Przecież Hryhorij Surkis raczej nie zaapelował o głosowanie na Zbigniewa Bońka sam z siebie. Albo go poproszono, albo przynajmniej spytał, którego kandydata powinien poprzeć.
Kogo miał spytać, jeśli nie swego kompana od Euro 2012 Michała Listkiewicza? A kogo miał polecić Listkiewicz, jeśli nie Zbigniewa Bońka? Ustępujący prezes wiedział, że ingerencja ukraińskiego intruza rozzłości delegatów. Że zrobią mu wbrew. Nie będzie im obcy przybłęda wystawiał etycznych cenzurek i rozkazywał, na kogo głosować.
Boniek stanowił dla Listkiewicza realne zagrożenie. Popularny, też światowiec, też ze znajomościami w UEFA, i to sięgającymi samego szczytu - przyjaźni się z jej szefem Michelem Platinim.
W interesie Listkiewicza leżała nominacja dla kandydata możliwie najgorszego. Im słabiej będzie nowy przywódca PZPN prezesował, tym szybciej ludzie zatęsknią za poprzednikiem.
Grzegorz Lato nadaje się idealnie. Chropowaty w obejściu, nieelokwentny, bez doświadczenia międzynarodowego i znajomości języków. Dyplomacją zdążył już błysnąć w TVN24. Palnął, że jak Ukraina nie da rady, to mistrzostwa Europy zorganizujemy z Niemcami. Za chwilę zacytują go wszystkie agencje prasowe świata.
Nowy szef PZPN odwdzięczył się za poparcie wiceprezesurą dla Adama Olkowicza, przewodniczącego związkowego zespołu ds. organizacji ME.
Przy niezgrabnym Lacie Listkiewicz wyda się wkrótce dystyngowanym mężem stanu. Będzie niezbędny w kontaktach z UEFA, wizerunkowo zyska na każdej wpadce Laty. Niewykluczone, że za cztery lata - już po sukcesie Euro 2012 - znów wystartuje w wyborach na szefa PZPN. I wygra.