Mam jakieś nieodparte wrażenie, że ci, którzy chcą wprowadzić wspomniane ograniczenia kierują się jakimiś przeczuciami albo posiadają dość konkretne wskazówki, które powodują, że obawiają się oni kryzysu i chcą uniknąć bardzo negatywnych skutków dla systemu bankowego w Polsce.
Oznak zbliżającego się kryzysu jest już wiele, rynek nieruchomości w Polsce zdaje się być po pierwsze przegrzany, po drugie sztucznie ograniczany, a po trzecie dziwny w kontekście rynków inynch krajów.
Przegrzanie widać choćby po tym, że ceny nieruchomości są już bliskie tym w krajach sąsiadujących (Niemcy Wschodnie, Czechy...), a w wielu przypadkach nawet wyższe, mimo, że nie uzasadnia tego sytuacja ekonomiczna.
Sztuczne oganiczenia rynku wynikają z faktu, że w wiąkszości miast polskich jest mnóstwo wolnych lub źle wykorzystanych powierzchni, ewentualnie starych budynków, które już dawno należałoby zastąpić nowymi, o większych powierzchniach i lepszych parametrach. Ograniczenia e spowodowane są głównie nieudolnością administracji miejskich, kolejowych, wojskowych, spółdzielczych i innych, często też chęcią spekulacji i tym podobnymi rzeczami. Wypuszczenie nawet tylko 1/3 części tych powierzchni na rynek spowoduje gwałtowny spadek cen.
Dziwność naszego rynku polega na przykład na tym, że mieszkanie kupione na 100% kredyt jest ok. 2 razy droższe niż wynajęte, podczas, gdy na świecie jest na ogół dokładnie odwronie. Powoduje to, że ludzie pragną kupić mieszkania, bo nie stać ich na ich wynajem, ale większość kupców ma niezbyt pewną sytuację ekonomiczną, bo nie dysponuje rezerwami, a ich dochody z pracy nie gwarantują stabilności (większość polskich firm nie prezentuje zbyt stabilnej sytuacji ekonomicznej - po prostu nie dysponuje konkurencyjnymi produktamiź).
Dodatkowo można zabserwowaó wyraźne nastroje spekulacyjne, podsycane przez media głoszące kontynuację boomu.
Jeśli bankowcy polscy mają jeszcze wątpliwości, czy aby złotówka nie osłabnie, to nie dziwię się takim zaleceniom. Może po prostu nie chcą pewnych rzeczy mówić otwarcie.