Z politologicznego punktu widzenia, Klaczyński nie może sobie teraz pozwolić na zmianę swojego stanowiska. Dlaczego? To logiczne. Chciał praworządności, powiedział, że Waltz musi zejść na jakiś czas ze stołka. Teraz Tusk pójdzie do niego, pogada, a ten się zgodzi? To by oznaczało, że Tusk ma jakąś władzę nad premierę, który, jak by nie patrzeć, jest najważniejszą osobą w Państwie (chodzi mi o stanowisko). załóżmy, że obydwaj politycy będą chcieli dojść do porozumienia. Jeśli Tusk wyjdzie z propozycją ugodowego rozwiązania sprawy, Kaczyński się nie zgodzi (powód podałem powyżej). Jeśli Kaczyński wyjdzie z propozycją (w co szczerze wątpię, bo oznaczałoby to jego gołosłowność), to Tusk się nie zgodzi i obróci kota ogonem (bo w każdej propozycji da się doszukać jakiegoś ultimatum, które dla odpowiedniej opcji politycznej będzie albo korupcją, albo idiotyzmem, albo po prostu będzie "stwarzać niebezpieczeństwo dla kraju, gospodarki, etc."). Pomijam tu moje przekonanie polityczne, rozmowa przyniesie takie skutki, że Kaczyński powie, że Tusk zaoferował coś, na co zgodzić sie nie wolno ze względu na bezpieczeństwo, a Tusk powie, że Kaczyński, się uparł (albo powie to samo, co premier, lecz w inne słowa to ubierze). Taka politya. Ot, tak było, jest i będzie, ot, tak było, jest i będzie...