Marcin PWr Mosty
/ 77.79.229.* / 2015-03-02 14:52
Zaczynałem od zera. Po studiach miałem zero na koncie oraz dobre wykształcenie po dobrej politechnice. Już na studiach musiałem się mocno starać o stypendium naukowe, by się w ogóle na nich utrzymać. Po studiach oszczędzałem każdą złotówkę kilka lat, by mieć 25% wkładu własnego do kredytu. Kupiłem mieszkanie pod Warszawą, tuż przy lesie kabackim, na zamkniętym i strzeżonym osiedlu, a cena zaczynała się od 4 i pięć cyfr po niej. Jednak kiedy już kupiłem to mieszkanie, nie poczułem się jak Pan życia i śmierci (jak moi liczni znajomi), tylko z mozołem oszczędzałem jeszcze mocniej, by jak najszybciej spłacić ten kredyt. Kredyt był na 18 lat. Znajomi jeździli na wycieczki, wakacje, kupowali auta, oni się cieszyli, ja oszczędzałem. Spłaciłem cały kredyt po 3 latach. Teraz ja się cieszę i planuję, znajomi z kredytami płaczą... Dodam, że całego kredytu wziąłem połowę tego, co oferował mi bank i doradcy finansowi (jak liczyli mi zdolność). Znajomi mówili - stać cię na pałac, weź maksymalny kredyt na 30 lat i żyj jak PAN. Ja poprzestałem na małym, chociaż to i tak była dla mnie duża kwota. Teraz dziękuję Bogu, że dał mi mądrość i opamiętanie oraz umiar i rozsądek w podejmowaniu decyzji (wbrew wszystkich ówczesnym doradcom). Mam własne mieszkanie które całkowicie zaspakaja potrzeby rodzinne, o kredycie zapomniałem już ponad 2 lata temu i mogę dalej spokojnie myśleć o przyszłości. Miałem szczęście, ale też bardzo ciężko odkładałem każdy zarobiony pieniądz. Teraz zbieram tego dobre efekty. Jakże moja postawa była odmienna od postawy moich rówieśników, którzy w najmodniejszych dzielnicach nabywali 100 metrowe apartamenty za kredyt na 30-40 lat... To nie jest kwestia franka, to jest kwestia filozofii i postawy życiowej...